….mam znowu w pisaniu. Tyle działo się w grudniu a tu już końcówka i znowu idą święta. W ostatniej chwili kupiłem bilet na samolot, bo Szwajcaria podobnie jak inne kraje ciagle zmienia zasady wjazdy do kraju. Jeszcze dwa tygodnie temu była mowa o obowiązkowych testach PCR na wjeździe oraz w czwartym dniu pobytu, od poniedziałku poluzowali wymagania i wystarczy sam test antygenowy. Gdybym miał robić sobie PCR więcej wydałbym na samotestowanie niż na bilet do Zurychu dlatego do końca nie wiedziałem czy spędzę święta w Szwajcarii z M.
Udało się, jeszcze wczoraj biegałem po Wrocławiu robić ostatnie przedświąteczne zakupy, potem do północy użerałem się z walizkami, żeby wszystko upchać i bezpiecznie dowieźć do domu na święta. Matka zrobiła mi ponad 100 uszek, ja nakupowalwm gołąbków, pierogów – wiozłem torbę pełną wałówki jak to na święta.
W Bernie pogoda była brzydka przez cały okres świąt, śnieg stopniał pozostawiając okropne kałuże wody, niebo było szare, ciągle zachmurzone, często padało co nie zachęcało zbytnio by ruszyć się gdzieś z domu. Spotkałem się z K poszliśmy do Meksykanina na kolację i drinki. Pod Loeb głównym miejscem spotkań w Bernie myślałem że oszaleję. Jak co roku ktoś puszczał okropnie jazgoczącą muzykę, od której więdły uszy a głowa pulsowała od dotkliwego hałasu i bólu który ten w konsekwencji wywoływał. Przy wejściu do restauracji kontrolowano nam greenpasy, w środku za to miałem wrażenie że życie toczy jak gdyby nigdy nic, odległości między stolikami minimalne, ludzie bez maseczek tylko idąc do toalety obsługa ściga gości aby zakrywać usta i nos. Frekwencja pełna, nie było jednego wolnego stolika za to Kornhauskeller cisza spokój jak nie to miejsce. Restauracja pasażem pełna ale olbrzymi bar świecił pustkami przez co mogliśmy wybrać dowolny stolik i rozkoszować się niczym nie zmąconym wieczorem we dwoje. K. nieustająco namawia mnie na wyjazd do Dubaju w marcu i jak znam życie w końcu jej ulegnę. Nie mam nawet jeszcze nabytego urlopu, ale do marca akurat będzie na tydzień wypoczynku w słońcu Emiratów.
Razem z M. zdecydowaliśmy że nie chcemy karpia ani żadnych innych ryb na wigilijnej kolacji. M. zamienił rybę na skrzynkę świeżych ostryg, jedynie barszcz z uszkami był tradycyjny, potem pierogi, gołąbki i na deser wypasione panettone. Każde danie w akompaniamencie albo lampki szampana albo różnorakich win, bo M specjalnie na tę okazję przeszedł samego siebie. Na pięknie świątecznie nakrytym stole czekało na mnie specjalne wydrukowane menu z listą serwowanych tego wieczoru trunków. Uwielbiam go za tą zdolność celebrowania każdej okazji, uświetniania choćby zwykłego sobotniego śniadania albo weekendowego pikniku na skwerku w miejskim parku. On chyba nie potrafi inaczej…
Tylko raz czy dwa wyszedłem z domu pojęć się przejść. Po świątecznych dniach przestało lać, temperatura była normalna, nie wiało co sprzyjało spacerom. Miałem pojechać do Gstaad ale w brzydką pogodę nie byłoby z tego wyjazdu żadnej przyjemności. Berno nieustająco pozostaje urokliwym miastem, szarym, burym, trochę melancholijnym ale po ponad dekadzie mieszkania w nim, mam stąd tyle wspomnień, że nie zamieniłbym tego miasta na żadne inne.





















Musisz się zalogować aby dodać komentarz.