… jak mawiała moja babcia. Dobrze zapowiadają się rozmowa o pracę z amerykańskim koncernem przeszła bez echa. Biorąc pod uwagę dynamikę rozmów kwalifikacyjnych, które odbywały się jedna po drugiej, lekką ręką obiecywałem sobie „złote góry” i żywot „pączka w maśle”, ale powód odmowy okazał się prozaiczny – jestem za drogi. Tak więc nici z ciepłej posadki, kokosów i nic nierobienia przez kilka lat. Na pamiątkę został mi jedynie automatyczny mail w beznamiętnym stylu: dziękujemy za udział w rekrutacji, twoje kwalifikacje i umiejętności są imponujące, ale….dupa.
Inaczej potoczyła się rozmowa z szefową w aktualnej pracy. Po tym jak oświadczyłem jej, żeby zdjęła mnie z projektu, bo klient jest nieogarnięty, pracuję po nocach, ogólnie nie chcę mieć z nim już nic wspólnego, bo ja tu szans na porozumienie nie widzę żadnych a pracować 12/24 nie będę, to szefowa jak na szefową przystało – wysłuchała gorzkich żali, zarzuciła korpo nowomową, kazała uzbroić się w cierpliwość, obiecała interweniować i do mnie wrócić. Na jakikolwiek kompromis z klientem nie ochoty nie miałem, ale jak to bywa w dużych organizacjach moja firma sama wie, co jest dla mnie najlepsze…
Klient zadzwonił, zaskoczony informacją że chcę odejść, przyznał że początek współpracy był niefortunny, dodał że jest bardzo zadowolony z mojej pracy, nie ma zastrzeżeń, wyartykułował że chciałby abym został, obiecał nawet ciekawsze zadania. Tak więc moje plany diabli wzięli, muszę ogarnąć to co mam, bo innych opcji chwilowo nie mam.
W tym tygodniu pracuję z Berna. M. śmieje się widząc mnie ze wzrokiem wlepionym od świtu do nocy w komputer, bo przez 15 lat nigdy nie widział mnie tak pochłoniętego pracą. Przyznam szczerze ja siebie też nie, ale nie mam na razie czasu głębiej się nad tym zastanowić, bo zaiwaniam.
Przeleciałem na tydzień do Szwajcarii. We wrocławskim mieszkaniu nie dałem rady samodzielnie ogarniać zakupów, prania, sprzątania czy zwykłych codziennych spraw. Łóżko wiecznie nieposłane, stos prania, syf i kurz wszędzie, w lodówce światło, byle jakie jedzenie, piętrzące się worki ze śmieciami, zakupy robione pośpiechem o 22.30 w osiedlowej Żabce przypominały mi tylko jak denna jest moja codzienność. M. ogarnia wszystko tysiąc razy lepiej i na dodatek robi to uśmiechem na twarzy, do moich obowiązków należą tylko odkurzanie, prasowanie i przynoszenie do łóżka poranej kawy. Jak za dotknięciem magicznej różdżki mamy czas na wieczorne rozmowy, regularne, smaczne posiłki, wspólne oglądanie filmów przy lampce wina, wyjścia do restauracji, spacery i przyjmowanie gości.
Jak piszesz o pracy- wszystko mnie boli. Na szczęście potrafisz odreagować i cieszyć sie życiem, więc się o Ciebie nie martwię 🙂
Mnie tez dziś boli, taka ładna pogoda za oknem a ja będę dziś rzeźbił do nocy. Zero radości z pobytu w Szwajcarii . Eh życie …
czy mógłbyś w wolnej chwili wystawić nos z mieszkania i powiedzieć czy Miśki się już obudziły z zimowego snu? I czy Aare nadal jest tak turkusowa? A może gdzieś już kwitną krokusy?
Tesknię za Aare
Wystawiłem wczoraj! 2 dni w zamknięciu były trudne do wytrzymania. Poszedłem na bardzo długi spacer wzdłuż Aary. Woda niestety ma niski poziom ale wciąż jest zielono kryształowa i bardzo czysta:) Miski śpią a kwiatki rosną na trawniku przed domem. Wiosna idzie 🙂
😀