Na fali chęci bycia nie tylko zabawnym, przystojnym i szlachetnym mężczyzną, ale także ambitnym w nieustannym podnoszeniu własnych zawodowych kwalifikacji tudzież chęci powrotu do szkolnej ławy, spowodowanych głównie przedłużająca się pandemią i koniecznością pracowania z domu, podjąłem się studiów podyplomowych. W tzw. międzyczasie wykładów na uczelni wyższej w Sopocie i dodatkowo wziąłem się jeszcze za szkolenia kończące się otrzymaniem międzynarodowych eksperckich certyfikatów. Po co angażować się w jedną rzecz, jak można przecież dokoptować sobie kilka naraz i mieć z tego na koniec cudowną masakrę…
Ten, kto kiedykolwiek interesował tematem certyfikatów wie, że certyfikowanie się to cała szopka, wymaga kursów, studiowania, a na koniec zdania akredytowanego egzaminu i dodatkowo wyzbycia się sporych pieniędzy, żeby taki papier otrzymać. Mój poprzedni pracodawca, choć bardzo niezorganizowany, na doszkalanie akurat nigdy funduszy nie żałował. Zanim od niego odszedłem wycisnąłem z niego połowę czesnego na studia MBA oraz dwa akredytowane szkolenia po kilka tysięcy złotych każde. W zeszłym roku skończyłem studia, zdałem Prince‘a a na fali entuzjazmu, że tak dobrze sobie poradziłem na dokładkę rozpocząłem kurs z zarządzania ryzkiem. Kurs ten ukończyłem, gorzej było z przystąpieniem do egzaminu, bo niespodziewanie skończył mi się zapał, ale na zdanie jego miałem całe dwanaście miesięcy. Przed nowym rokiem na lodówce, wielkimi literami zapisałem sobie MoR i codziennie popijając poranną kawę patrzyłem i planowałem w głowie, od którego tygodnia przysiądę, aby podejść do egzaminu. I tak w błogim stanie planowania zeszło mi całe 51 tygodni. 20 lipca mijał ostatni dzień, kiedy mogłem przystąpić do egzaminu, inaczej musiałbym rozpocząć cały kurs od początku i tym razem już z własnej kieszeni wyłożyć kolejnych parę tysięcy. W zeszły piątek zapisałem się na egzamin, termin wtorek wieczór, akurat na dzień przed utratą ważności kursu. Przez weekend przysiadłem do materiałów, notatek i zamiast wyjść na rower, czytać ciekawsze książki albo eksplorować Netflixa przez kilka dnia raczyłem się specjalistyczną terminologią skutecznego zarzadzania ryzkiem, tolerancją na ryzyko, pryncypiami, metodologią, diagramami przyczynowo skutkowymi w kroku Identyfikuj Ryzyko a na deser modelami probabilistycznymi i drzewkami prawdopodobieństwa. Dwa dni wyciągnięte z życia na zgłębianie straszliwych nikomu niepotrzebnych i mało interesujących pierdół.
Wczoraj, kilka minut przed 19. zalogowałem się na portal egzaminacyjny. Cała administracja egzaminu odbywała się w języku angielskim, należało potwierdzić tożsamość oraz spełnić podstawowe wymagania techniczne pt. sieć, kamera i mikrofon. Miły pan egzaminator oznajmił mi, że ma za słaby streaming w kamerze, więc niestety nie będę mógł jednak przystąpić do testu. Próbowaliśmy jeszcze sprawdzić dostęp przez inne urządzania, ale dupa blada nic nie działało. Wykurzyłam się, ale później stwierdziłem, że chyba sobie jednak odpuszczę, w końcu miałem na to cały rok i tak mi się szczerze nie chciało, że na grzyba mi kolejna laurka, lepiej będzie jak się zrelaksuję. Próbowałem nawet skombinować inny laptop od kogoś ze znajomych, ale jak na złość wszyscy na wyjazdach albo nie mają. Poddałem się i na chwilę zapomniałem o wszystkim.
Przed pójściem spać jednak coś mnie tknęło, zacząłem grzebać w ustawieniach swojego laptopa, usuwać niektóre programy zabezpieczające, reinstalować sterowniki kamerki internetowej, suma summarum naprawiłem. Było grubo po północy jak zapisałem się na egzamin o 6 rano. Spałem krótko, obudził mnie przeraźliwy dźwięk budzika, zwlokłem się z lóżka przypominając zombie, zrobiłem sobie kawy, włożyłem byle jaki ciuch i punktualnie 5:50 zalogowałem się do portalu egzaminacyjnego. Pani już na mnie czekała, wyjaśniła mi reguły: egzamin testowy, złożony z 75 pytań w tym 5 pytań niewpływających na wynik egzaminu, czas trwania godzina, próg zaliczenia 35 poprawnych odpowiedzi, no i rzecz jasna brak pomocy dydaktycznych. Zrobiłem wcześniej 2 inne testy, wiedziałem jak skonstruowane są pytania i mniej więcej czego się spodziewać. Zaskoczyli mnie. Po 30 minutach byłem na 22. pytaniu i naszło mnie zwątpienie, czy aby na pewno to był dobry pomysł, żeby się tego podejmować. Zaczęły mi się mieszać pojęcia, po kilka razy musiałem czytać pytania, bo ich konstrukcja zdawała się niejednoznaczna, parę razy złapałem się za głowę pukając się w czoło ”ale o co chodzi?”. Na 10 minut przed końcem czasu byłem raptem na 50 pytaniu. Przejrzałem tylko na szybko ostatnie 25 pytań i zacząłem zgadywać odpowiedzi. Czas upłynął. Egzamin dobiegł końca. Wyniki pojawiły się po krótkiej chwili. 37/75
no ale zaliczyłeś 😀 rzutem na taśmę, ale jednak 😀
Gratulacje!
PS. masz jakiś pomysł dlaczego mnie czytnik wordpressa nie zawiadamia o nowych wpisach u ciebie?
prawda:) ale do konca w to watpilem, ze mi sie uda.
Ps. musisz dodac moj blog do ulubionych, oberwowanych, wtedy bedziesz otrzymywac powiadomienia automatycznie
Mi też by umknął ten wpis…
Gratuluję ! Cieszę się, że inwestujesz w siebie, więc horyzonty poszerzasz…
Pozddrawiam
Dżizas, to już nigdy nie pójdziemy na wino… albo pójdziemy i dopiero wtedy zaczniemy rozmawiać…
A taki fajny był z Ciebie gość… 😉
G R A T U L U J Ę !!!
Nawet nie żartuj. Pójdziemy nawet jak któryś z nas będziesz miał przed nazwiskiem prof dr hab…
🙂 będę do Ciebie mówić per „pan”
A ja jak? Szanowna panienko?! Moje dziecko?!?!😂
:-))))
Gratuluję.Zdania egzaminu i podejścia don tak mentalnego jak i podjęcia się próby!
Dzieki!
Ależ proszę,z Twojego wpisu bije stoicki spokój z jednej strony,świadpsc co zrobiłeś,a czego nie. Co jest dla Ciebie ważne, co było, i zrobienie wszystkiego co możliwe, w danej sytuacji, bez ukrywania się za usprawiedliwienia mi. Tak to widzę i tego także gratuluję. Miłego wieczoru!
Ogarnalem to w ostatniej chwili. Mając na to cały rok jak zwykle ciagle coś innego było ważniejsze albo po prostu mi się nie chciało.
Ciesze się ze mam to ju z głowy
Gratulacje. To się nazywa najpierw determinacja s potem szczęśliwy los. Serdeczności
Dzieki! Miałem naprawdę szczęście że mi się udało
Niezły farciarz z ciebie. Spróbuj obstawić w totolotka. 🙂
Szczęście to połowa sukcesu, ale czytając ile jest na Twojej głowie to nie był tylko fart. Gratulacje i życzę więcej potrzebnych papierków na koncie.
Haha Dzieki.
Zobaczysz jak sam zaczniesz się o te papierki ubiegać
Już coś o tym wiem. Żeby tylko to wszystko było tańsze, to bardziej by się chciało.
To się nazywa radzenie sobie z przeciwnościami losu. Ty tez sobie dasz radę nawet jeśli miałaby być to metoda prób i błędów . Byle do przodu i będzie cool