Po śniadaniu pojechałem w kierunku doliny Nahr al-Kalb, 20 km za miasto do miejscowości Jeita odwiedzić krasowe jaskinie wapienne i libański cud natury. System jaskiń zwiedza się łodzią ponieważ przepływa przez podziemną rzekę, która dostarcza świeżą wodę pitną ponad milionowi Libańczyków. Największą atrakcją jest podziemne jezioro o pięknej, lazurowej wodzie oraz najwyższy stalaktyt świata liczący ponad 8 metrów. Na wycieczce znowu spotkałem się ze swoją ekipą i znowu było wesoło. W jaskini nie wolno robić zdjęć, pilnują tego strażnicy a dodatkowo przed wejściem aparaty oraz komórki należy oddawać do depozytu. Juan przemycił jednak swoją drugą komórkę i w ten sposób udało się nam zrobić pamiątkowe zdjęcia. W grupie raźniej.






Nie spodziewałem się, że Liban tak bardzo mi się spodoba. Poruszanie się po kraju jest bezproblemowe, czasami zatrzymywani jesteśmy przez wojsko na rogatkach kontrolnych, ale bardziej doskwiera mi wyboistość dróg. Co jakie czas wyskakujemy w powietrze, żeby później z impetem wylądować na tak nieźle poobijanych już czterech literach.
Odwiedziliśmy Tyr i Sydon. Już o 10 było tak potwornie gorąco, że stojąc w pełnym słońcu podziwiając Pałac na Wodzie marzyłem tylko o powrocie do klimatyzowanego pomieszczenia. Niby październik najlepszy miesiąc na zwiedzanie tego kraju, ale w tym roku temperatury oszalały a wilgotność jest nieznośna. Zwiedzamy bez narzekania, ale po każdym spływają olbrzymie krople potu, słuchanie opowieści przewodników jest wprost nieznośne. Kolejne starożytne miasto, kolejne ruiny, porozrzucane kamienie, nekropolie, łuki triumfalne, termy, kościoły, święte obrazy, nawiązania do Biblii, UNESCO. Poznawanie kraju wymaga poświęceń.















Karmią nas tutaj tak dobrze, że wieczorem po powrocie do hotelu nigdy nie jestem głodny i nie potrzebuje chodzić na kolacje. Tylu rodzajów shawarmy nie doświadczyłem nigdzie przedtem, na dodatek tabouleh, labneh, kafty, fattoush, sałata tymiankowa, humusy, falafele, kebaby – istne obżarstwo i prawdziwa uczta dla podniebienia.









Jedynie wieczorem leżąc w łóżku, w klimatyzowanym pokoju cieszę się, że tutaj przyjechałem…






Świetne zdjęcia, przypomniały mi to gorąco także w końcu lutego, a latem to pewnie mordercze upały nie pzwoliłyby na zwiedzanie. Sałatkę tabouleh robię co tydzień z kaszą bulgur (jest nawet w rodzimej „Biedronce”) lub z kuskusem.
Zasyłam serdeczności
Uwielbiam zdjęcia takich ruin 🙂 nie umniejszając innym, ale ruiny i jaskinie wygrywają 😁
Zgadzam sie. Po mimo ze są ich dziesiątki wszystkie są na swoj sposób wyjątkowe