Montreal – zimą syberyjski gułag, latem śródziemnomorski kurort, państwo w państwie, bliżej im do Europy niż do Ameryki i nie ma wiele przesady, bo większość mieszkańców tej prowincji mówi po francusku, w ogóle króluje tu frankofońska kultura.
Może to dziwne, ale niełatwo jest się tu porozumieć po angielsku, dopiero, gdy pozna się historie tego regionu łatwiej przychodzi zrozumieć tutejszą niechęć nie tylko do tego języka, ale i do Anglosasów w ogóle.
Montreal to swoista mieszanka kulturowa i architektoniczna. Nowoczesne szklane wieżowce sąsiadują z budynkami liczącymi sobie po 300 lat. Mieszkają tu obok siebie Kanadyjczycy, a także Włosi, Grecy, Chińczycy, Arabowie i imigranci z Europy Wschodniej, ale to francuski słychać najczęściej na ulicach.
Byłem tu za krótko by wyrobić sobie jednoznaczną opinię o Montrealu: spodobała się ta, którą przeczytałam gdzieś na internecie – zimą gułag, latem miasto na miarę śródziemnomorskich kurortów. To, że jest piękny, widać już na pierwszy rzut oka nawet zimą. Nie trzeba oddalać się od centrum, by zobaczyć uliczki pełne kolorowych kamienic z prowadzącymi do drzwi wejściowych krętymi żeliwnymi schodkami, Vieux-Montreal skupia zabytkowe budynki.Wszędzie pełno sklepików, w których można kupić sery, a także kawiarni, restauracji, kwiaciarni, piekarni, śródmieście tętni życiem a zakupy można robić nawet pod ziemią, w tzw. Underground City.
O Montrealu mówi się, że podobnie jak we Francji jedzenie traktuje się tu z namaszczeniem i rzeczywiście głodny nie chodziłem a kanadyjskie mrozy tylko wzmagają apetyt.
M zadzwonił wczoraj późno w nocy, że nasz wspólny znajomy bankier a jego przyjaciel został aresztowany przez policje pod zarzutem nielegalnych interesów i kontaktów z mafią. Jakoś wciąż nie łatwo mi uwierzyć, że D ta ciapała pogrywa z neapolitańską ośmiornicą.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.