Na weekend przyleciała M z mężem, byłem tego dnia na spotkaniu w Zurichu, dlatego po południu osobiście odebrałem ich z lotniska w Kloten. Pierwsza wymiana zdań, rzut oka po wyjściu z samolotu i zza okno pociągu do Berna i przypomniały mi się własne wrażenia po przyjeździe sprzed ponad 2 lat: Alpy, jezioro, zieleń, czystość, spokój, porządek, harmonia, drożyzna.
Po obfitym branchu w Allegro pieszo udaliśmy się obejrzeć sławne berneńskie misie (jeden, podarowany przez prezydenta Rosji, kilka tygodni temu rozszarpał pewnego psychola, który przeskoczył odgradzająca wybieg siatkę, przez co lokalna policja nie miała wyboru jak dać zwierzakowi w czapę).
Potem przegoniłem ich po Starym Mieście pokazując liczne schrony. Choć Szwajcaria od ponad kilkuset lat nie uczestniczyła w żadnym konflikcie zbrojnym, to jest przygotowana na ewentualny atak. Każdy obywatel (nawet ja) ma przydzielone miejsce w jednym z wielu istniejących schronów, które ponoć są w stanie wytrzymać nawet atak jądrowy. Schrony znajdują się w domach, blokach, podziemnych parkingach i budynkach publicznych, a pod spokojną powierzchnią tutejszych gór i jezior kryją się największe w Europie instalacje militarne oraz magazyny broni, surowców, żywności i leków.
Nasz schron znajduje się w piwnicy naszego bloku. Na razie, na szczęście, schodzimy do niej tylko po to, aby zrobić i wysuszyć pranie na które są w Szwajcarii zapisy…
Późnym wieczorem wróciliśmy do domu naturalnie pieszo tak, że tyłki zupełnie odmarzły nam z powodu mrozu.
Nie co dzień mam okazje jeść kolację w moim domu w towarzystwie M, przez dłuższą chwile gapiłem się na moich gości pałaszujących kolacje przy naszym stole w salonie, jakbym nie mógł wciąż uwierzyć, że naprawdę jest tutaj ze mną.
Sierściuch zorganizował nam sporo dodatkowych atrakcji kiedy o północy czmychnął do pokoju, w którym spali goście i przez uchylone okno wszedł na ośnieżony dach. O tym że tam jest przekonały mnie pozostawione na śniegu świeże ślady jego łap. Gdy wyjrzałem przez okno siedział na skraju budynku i za nic nie zamierzał wracać a ja nieudolnie próbowałem go przywołać, ale tak żeby nie obudzić bloku w obawie, że jakiś uczynny sąsiad wezwie policje, bo zakłócam mu cisze nocną. Kiedy kot zniknął myślałem nad tym co powiem M który w tym czasie bawił u rodziny we Włoszech. Na szczęście po wycieczce na około bloku kot wrócił w dawne miejsce, znów stal się widoczny i zaczął głośno miauczeć – udało mi się zwabić go whiskasem…
W Lucernie po mimo mojego sprzeciwu zaprosili mnie na lunch: 2 pizze, lasagne, 3 lampki musującego wina, jedna kawa – wyszło ponad 300zl, ale uparli się choć wiem że Szwajcaria potrafi nieźle dać po kieszeni a zwłaszcza polskiej.
W Laederach widziałem jak oczami zajadali przeróżne rodzaje wystawionych tabliczek czekolady dlatego przed wyjściem kupiłem nam cały woreczek z każdego rodzaju na spróbowanie. Jak można było to przewidzieć na końcu nas zemdliło…
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.