Humor mi się popsuł kiedy przypadkowo odkryłem, że ktoś posłużył się moją kartą kredytową robiąc w Szwecji zakupy na ponad 700 euro. Zablokowanie karty przez infolinie okazało się nie być sprawą najprostszą: po cyklu zrozumiałych dla tej sytuacji pytań przyszła kolej na te z serii ogłupiających i robiących z człowieka jelenia. Na końcu stanęło na tym, że to ja musiałem przekonywać i tłumaczyć pani, że kartę należy zablokować bo nikomu jej nie pożyczałem, nie kupowałem niczego przez internet o czym bym zapomniał, nie zabrała mi jej ani żona, ani mąż, ani matka, ani dzieci, ani kochanka.
Naiwny myślałem że to finał tej historii…
Na koniec miesiąca przyszedł wyciąg na którym zauważyłem następne transakcje na kilkaset euro tyle że z Norwegii, ale że kartę od dwóch tygodni miałem zablokowaną, a operacje były sprzed kilku dni zbytnio się nie przejąłem snując wyłącznie rajskie wizje zbliżającego się wielkimi krokami urlopu w Meksyku. Szlag mnie trafił dopiero gdy bank pobrał mi automatycznie z rachunku prawie 4,5 euro celem uregulowania zadłużenia karty. Szczęście w nieszczęściu zachował się profesjonalnie, od razu przyznał się do pomyłki, w ciągu kilku godzin od interwencji pieniądze wróciły na konto a na drugi dzień przeszedł list z przeprosinami od dyrektora działu.
W związku z tym że ostatnio znowu odezwała się we mnie głęboko skrywana słabość do dyrektorów banków szybko o całej sprawie zapomniałem. Nie mały wkład miał w tym mój nowy poznany nieznajomy z banku w Liechtensteinie – kosmiczny odjazd aż okna zaparowały mi w pokoju uwieczniony na nagraniu video. Późno w nocy zszedłem do hotelowego baru na zwyczajowy kieliszek Moeta gdy jakiś nieznajomy zapytał mnie jak mija mi wieczór. Ogólny stan, spieczone spierzchnięte usta, czerwone ślady, obolałość i spojrzenie wystarczyły mu za odpowiedź – po prostu, absolutny sukces z piękną bramką na finiszu…
W pracy spłynęły na mnie zaszczyty – zostałem ogłoszony pracownikiem kwartału za entuzjazm i temu podobne korporacyjne smęty. Wyróżnienie okazało się być współmierne do nagrody: uścisk dłoni szefa, wolny dzień od pracy i voucher na kolacje dla dwojga.
Kilka tygodni temu Lufthansa zwróciła się do mojej firmy z prośbą o wywiad na temat jednego z produktów ich spółki córki. Wywiad przeprowadzić chcieli ze mną na co koleżanka z działu stwierdziła jednoznacznie, żebym się odpalił i sobie odpuścił bo nasz Internal Communication nigdy się na to nie zgodzi, w przeszłości wszystkie podobne prośby odrzucali, w tym zapewne także jej. Moja szefowa była mniej sceptyczna bo chyba wcale mnie nie słuchała a na koniec usłyszałem od niej zdawkowe ”good luck”. O formalną zgodę wystąpiłem a lakoniczna odpowiedź ”approved” przyszła po chwili. Moja gęba będzie uśmiechać się do wszystkich pasażerów czerwcowego numeru Lufthansa Magazin.
Chciałbym napisać o sobie mitoman albo o czymś co mi się w tym tygodniu nie powiodło, ale nic sensownego nie przychodzi mi na myśl. I właśnie w aurze tak pozytywnego i przepełnionego pasmem sukcesów tygodnia lecimy do Miami i Cancun, nota bene podróżujemy w biznesie bo Swiss zrobił nam upgrade…. Wstrząsające. Poprostu szczęścia chodzą parami…

będziesz na rokładówce Lufthansy ?
no qx to to nie jest, ale od czegoś trzeba zacząć
🙂
Ze Cancun mowisz? Jej, a mnie ciagle tak zimnooooo, mimo warstewki tluszczyku …no dobra, warstwy! ciagle marzne, a ty mi tu, ze Cancun. Brrrrr.
Jak zdrowko? 🙂
– no widze ze szcześliwy czas,
najpierw spierzchniete usta, potem bużka na okładce a na koniec dwa bilety i mila podroz… nie za dużo tego dobrego