We wczesny sobotni poranek, na zaproszenie P & F wybraliśmy się do Bazylei, która jak dla mnie jest średnio ciekawym miastem, ale chłopaki planowali spędzić dzień jeżdżąc po Alzacji, z dala od utartych turystycznych szlaków Strasburga i Colmaru.
Oprócz winnic ciągnących się jakby w nieskończoność, bajecznych pejzaży, bocianich gniazd, zobaczyliśmy Riquewihr i Kintzheim – miasteczka pełne kolorowych drewnianych domów i brukowanych ulic, małych sklepów i urokliwych restauracji, gdzie obowiązkowym punktem programu była możliwość degustacji lokalnego wina.
Wspięliśmy się na Le Haut Koenigsbourg by podziwiać rozpościerające się z wież widoki na Wogezy a zamek jak zamek, w stylu eklektycznym i na pewno w lepszym stanie niż ten, który oglądaliśmy w Chillon na skraju Genewskiego jeziora. Zahaczyliśmy nawet o Volerie des aigles gdzie orły, sokoły i kondory swobodnie przelatywały nam nisko nad głowami a instruktorzy karmili swoich podopiecznych pisklakami kurcząt, rozrywając w dłoni bardzo sprawnie ich małe ciałka tak jakby odłamywali kawałki chleba.
W Riquewihr spróbowałem cudownego foie gras z kaczki, tak miękkiego i delikatnego jakby kaczka dopiero co ustrzelona spadła z nieba wprost na mój talerz.
Obaj z M bardzo lubimy te nasze spotkania z P & F.
P Toskańczyk z twarzą macho, rozbrajającym uśmiechem i spojrzeniem lekkoducha doskonale dogaduje się z M. F Francuz, pracownik korporacji branży chemicznej, z którym szybko odnalazłem wspólny język w porównywaniu zawodowych doświadczeń i absurdów wynikających z pracy w dużych organizacjach. Ile razy się spotykamy M ląduje z P a ja z F i nigdy nie zdarzyło się nam nudzić w swoim towarzystwie.
Chłopaki to jedna z tych wyjątkowych znajomości (przyjaźni) które udało mi się nawiązać w będąc w Szwajcarii i lubimy się przez nasze podobieństwa.
P jak zwykle zabawiał nas barwnymi opowieściami, bo jeśli ktoś traktuje sex jak podanie ręki, nie odpuszcza żadnemu fajnemu przedstawicielowi płci brzydkiej, jest przystojnym Włochem to trawa pod nim nie rośnie, faceci mu ulegają, mają kisiel w spodniach na jego widok i potulnie opuszczają przed nim spodnie…
Cały dzień był wyjątkowy, wart pamiętania, z dala od bylejakości, patosu, teatralizacji, chodnikowej spekulacji, dramatów jak u Szekspira, katharsis na poziomie narodowym – mogłem cieszyć się zwykłą przeciętnością bez nadęcia, prostolinijnością, smakami, zapachami – lubię to życie.
Rozumiem doskonale to co piszesz o mamie 🙂