Pomysł zorganizowania firmowego spotkania na 500 osób w Interlaken (jednym z najdroższych middle of nowhere) nie miał prawa, odbyć się bez zgrzytów…
Zaczęło się od braku autobusu dla przylatujących z zagranicy gości, potem panelowym śniadaniu, podczas którego najzwyczajniej w świecie zabrakło stołów, krzeseł a nawet sztućców i menu składającym się tylko muesli, croissanta i dżemu.
Zachwyciłem się tylko raz, na początku prezentacją audiowizualną i naprawdę poczułem się dumny, że pracuję dla mojego koncernu. Ale gdy przyszły następne wystąpienia, prezentacje i typowe korporacyjne ”pranie mózgu” z łomotem wróciłem znowu na ziemię. Zrzygać się można było od słuchania w kółko jednostajnego bełkotu: ”The voice of the customer is critical, it brings to life what we do, our business is the livelihood, of our sellers, we need to make it simple for them, our sellers care deeply about feedback and are very careful about their brand; we are the customer, we are enthusiasts, we are engaged; we makes things complex, more than they have to be, business is simple, let’s keep it simple; we should call the right person in the organization, our network is very powerful, we need to be connected; we should embrace opposition, listening to others, respecting the opinions of others, with less of a fixed agenda, disagreeing does not have to trigger conflict; we can be more challenging, in a positive way; we can make a difference; persevere – fight, fight – and change strategy, like the wasp; it is ok to fail, learn from it; test the boundaries, take risks; understand the experiences and the opinions of others”.
Od ponad roku szerokim łukiem staram się omijać all hands meetingi, firmowe wigilie i inne temu podobne spędy, coraz mniej identyfikuję się z własną firmą. Kalkulując na chłodno jedyne, co mi się wciąż podoba to moja praca, możliwości, które za nią idą oraz widok mojego konta każdego 25. dnia miesiąca i to tyle a jeśli i to w końcu minie bez sentymentów zacznę szukać odmiany.
Znałem kiedyś kogoś, kogo uważałem za wykreowanego przez własną firmę. Sam w sobie był przeciętny, fizycznie mało interesujący, zyskiwał dopiero po dłuższym poznaniu, tzw. bogatym wnętrzem, ale gdy zmienił pracę i odniósł w niej sukces diametralnie zmienił się on sam i jego otocznie. Czasem zastanawiam się na ile moja praca to wciąż ja, jak bardzo mnie kreuje, dominuje moje codzienne życie, określa styl życia i nadaje status – czy gdyby jej nagle zabrakło to stałbym się sfrustrowany i zgorzkniały.