Chociaż z szeregów Chujowych Produktów zwolniłem się kilka lat temu i nie powinienem już wcale wracać do tamtego okresu, to wciąż utrzymuje kontakty z dawnymi znajomymi, z zainteresowaniem śledzę ich kariery oraz mimowolnie wyłapuję każdą informację dotycząca byłego pracodawcy.
To co zrobił MH było bezprecedensowe w historii firmy a gdy przypomnę sobie te wszystkie korporacyjne banały o wartościach, Speed & Agility i Uncompromising Integrity, którymi bombardowano mnie z każdej strony na okrągło bez przerwy to mam ochotę parsknąć teraz śmiechem – człowiek pozostanie człowiekiem, nawet najlepszy pracownik zbyt szybko wyniesiony na pozycję niewspółmierną do swoich kwalifikacji to pracownik stracony i jest to potwierdzone empirycznie a skutek pozostaje zawsze ten sam.
Dziwny i nienazwany jak dotąd konflikt z M chwilowo został zażegnany. Chwilowo bo wiem, że z czasem wróci, może nie jutro, nie za miesiąc ale wróci. Na razie w niedziele M. poleciał do Włoch.
Wieczorem zadzwoniła Pam, że spędza samotnie swój ostatni dzień w Bernie i chciałaby spędzić ten wieczór w miłym towarzystwie, przy lampce różowego szampana. Nie dałem się długo prosić, dotarcie do Casino Kursaal zajęło mi wyjątkowo krótką chwilę i w dodatku w całej historii naszych spotkań pierwszy raz obyło się bez jakiegokolwiek bólu głowy pomimo, że wymieszaliśmy prawie wszystko. Pam zaczynała swoja pracę razem ze mną, teraz postanowiła wrócić do domu, po tym jak poznała chłopaka i po roku bezustannego kursowania między Dublinem i Bernem wreszcie powiedziała dosyć.
Jest jedną z pierwszych osób, które poznałem po przyjeździe do Szwajcarii a połączyło nas podobieństwo sytuacji w jakiej się znaleźliśmy: oboje przybyliśmy do obcego kraju, bez znajomości realiów i języka.
Oboje zaliczyliśmy kilka identycznych wpadek przy adaptowaniu się do szwajcarskiego modelu życia społecznego, przed którymi z czasem, dzięki niepisanej komitywie, zaczęliśmy się nawzajem ostrzegać, zwykle przy talerzu pouletflügeli w NordSud…
Postanowiłem podreperować swoje samcze ego i przypomnieć sobie na co mnie stać. Podczas jednorazowego tournee, które wciąż zdarza mi się organizować i wcale nie urąga to mojej godności, poznałem pochodzącego z Portugalii Mr Diabolique 2 – starszy ode mnie, z ciałem modela jak z reklamy sprzętu fitness, który koncertowo dal mi rady a ja strzeliłem mu gola gratis.
W tygodniu spotkało mnie kilka miłych dowodów sympatii i uznania, ale nic nie zapowiadało tej prawdziwej bomby. W środę rano dowiedziałem się o awansie, maila przeczytałem jeszcze przed pierwszą filiżanką porannego espresso, a potem kawa nie była mi już zupełnie potrzebna. Taki sukces oblewam na Cyprze.