Z przykrością przyszło rozstać się z Anse Marcel a zwłaszcza uroczym Marigot po francuskiej stronie wyspy, które urzekło M. do tego stopnia, że na ostatnią kolację pojechaliśmy właśnie tam.
Spektakularną paszę i bardzo profesjonalną obsługę w Le Chanteclair odkrył dla nas M za co przez cały wieczór komplementował właścicielkę restauracji, która w zamian odwdzięczyła się nam podwójnym deserem.
Dla mnie najbardziej unikatową rzeczą na wyspie była możliwość obserwowania olbrzymich kilkudziesięciotonowych jambo-jetów podczas lądowania i startu tuż nad głowami rozentuzjazmowanych i po części przerażonych turystów tłocznie gromadzących się na plaży Maho Bay. Nie straszne były mi hałas czy huk ani nawet podmuchy odrzutowych silników bo emocje sięgały zenitu.
Atrakcje pt. nudne zwiedzanie z przewodnikiem zostawiliśmy sobie na koniec zatrzymując się w Miami – centrum życia towarzyskiego obfitującego w gamę atrakcji rozrywkowych – do którego powrót stanowił wyraźną odmianę od tropikalnej codzienności i błogiego leniuchowania. Na te kilka dni zamieszkaliśmy w Viceroy Hotel w downtown ciesząc się przestrzenią, wyrafinowanym przepychem, eleganckimi wnętrzami i wyśnioną wprost łazienką, z której obaj mogliśmy nie wychodzić godzinami. Przyjemnie było zobaczyć miasto, ale niekoniecznie miałbym ochotę tam wracać. Niezapomnianą atrakcją okazały się mokradła i bagna w Parku Everglades z aligatorami i jazda łodzią napędzaną lotniczym śmigłem a cała reszta była po prostu znośna – głównie z powodu autokarowej wycieczki z lokalnym przewodnikiem, która w pamięci zapadnie mi głównie za sprawą jednostajnego tonu głosu pilota: po prawej cmentarz z teledysku Thriller, po lewej dom Madonny, na wprost marina, po prawej dom Glorii Estefan, po prawej kościół – moja babcia umiałaby opowiedzieć to ciekawiej.
Jeśli Stany to zakupy, jeśli w Miami to w Bal Harbour gdzie na sam widok monstrualnego centrum handlowego i tamtejszych cen w ruch poszły nasze plastiki uzupełniając zimową garderobę o najnowsze kolekcje z markowych butików.
Czasem moja karta kredytowa żyje własnym życiem – zupełnie tak jak mój fiut.
niezwykle zycie fiuta i karty kredytowej, niezle 🙂
do tego nalezaloby dodac wspomnienia pokoju hotelowego i wyszedlby calkiem niezly film klasy xxx