M dużo pracuje, praktycznie widujemy się tylko wieczorami, popołudniami w weekendy a przy odrobinie szczęścia od czasu do czasu mamy dla siebie nawet całą sobotę albo niedzielę, kiedy akurat ma wolne. Dlatego gdy zakomunikował mi, że w lutym będzie miał wolny cały weekend zapragnąłem skorzystać z okazji i wyjechać z nim gdzieś poza Berno.
M zatęsknił za odrobiną ‘italianita’ w swoim życiu, dlatego wybór padł na Lugano. Wstyd przyznać, ale po prawie 4 latach spędzonych w Szwajcarii zupełnie nie znam włoskiej części kraju a jest podobno bardziej urokliwa i żywsza dzięki zamieszkującym tam rzeszy Włochów.
Na dwa dni przed wjazdem entuzjazm „zjechał” nam niemal do zera, okazało się, że ceny hoteli są tam niemal zaporowe, podobnie jak koszt wynajęcia auta, więc koniec z końcem M stwierdził, że nie chce wydawać na dwudniowy wyjazd do Ticino tyle ile kosztowałby weekend w jakiejś europejskiej stolicy. Nastawiliśmy się już trochę na ten wypad i nie chcieliśmy zmarnować okazji wspólnego weekendu, dlatego na prędce zorganizowałem nam bilety do Lublany w Słowenii. M jeszcze tam nie był a mnie po ostatniej wizycie jakoś z przyjemnością ciągnęło, aby tam znowu wrócić. Zatrzymaliśmy się w tym samym hotelu, w którym spałem wcześniej, zdając sobie sprawę, że Lublanę można zobaczyć w ciągu kilku godzin, dlatego udogodnienia w postaci basenu i SPA były nieodzowne, jako alternatywa na wypadek ewentualnej nudy. W Lublanie panowała słoneczna pogoda przez cały nasz pobyt, dopiero w poniedziałek rano, gdy wracaliśmy do Zurychu spadł śnieg i zrobiło się zimowo.
Jako że nadmiar pieniędzy w portfelu zwykle go „swędzi” wyciągnął mnie do nowootwartej Galerii Emporium gdzie moja karta zaczęła żyć własnym życiem, na skutek czego obaj wyszliśmy z lżejszymi portfelami ale i z zakupami.
M bywa obciachowy, ale taki już jest i takim go zaakceptowałem, bywa między nami różnica zdań, ale przynajmniej nie jest nudno i ciągle jesteśmy razem. Nie jest jednym z tych współwspaczy, którego wstydziłbym się przedstawić swoim znajomym – misio pysio zazdrośnisio umie pokazać pazurki.
Po ostatnim awansie i wrześniowej podwyżce przystopowałem lekko w pracy, choć przechodzę teraz przez roczną ocenę zdaje sobie sprawę, że nie mam teraz szans na nic więcej prócz bonusa, który i tak już zdążyłem zagospodarować. Okazało się jednak, że mało znam swoją szefową, która najwyraźniej postrzega rzeczy inaczej, bo załatwiła mi kolejną podwyżkę, więc teraz jestem zupełnie skołowany, co ona we mnie widzi, a może to po prostu efekt mojego uroku, który zawsze działał na starsze panie.
Mam nowy plan zawodowy, chcę zacząć wprowadzać go życie tak, aby za kilkanaście miesięcy na trochę wywrócić swoje życie do góry nogami. Marzy mi się praca w Azji, ale nie wiem czy przekonam do tego szefową i czy okoliczności będą sprzyjały tak odważnym zmianom. W mojej firmie rzeczy dzieją się bardzo szybko, zmiana goni zmianę, a koledzy znikają całkiem często i gęsto, choć zawsze z sowitą odprawą, nigdzie nie jest nawet powiedziane że za 1,5 roku sam wciąż będę miał tutaj pracę.
praca w Azji! No nie wiem czy to dobry pomysł