Po Hilton Village, miasta w mieście, z siecią własnych sklepów, pałacyków, otwartych basenów, kortów, boisk, oczek wodnych zdecydowaliśmy zapuścić się w inne dzielnice miasta.
Po paru godzinach jeżdżenia w kółko, obejrzeniu dzielnic mieszkaniowych z drogimi apartamentowcami, willami, dzielnicy administracyjnej, Aloha Tower, dawnej siedziby królewskiej Kamehamehy i jego pomnika oraz zobaczeniu dziesiątek sklepów ABC nie zawahaliśmy się trochę zboczyć z utartego szlaku zwiedzania Honolulu i pojechać po prostu przed siebie, zatrzymując się tam gdzie uznaliśmy to za interesujące.
Słońce przed południem przypiekało niemiłosiernie i gdyby nie lekki wiatr od morza to byłaby patelnia. Wybrzeże Nawietrzne – okazało się bardziej wietrzną i wilgotną stroną wyspy. Na naszej trasie dominowały zaciszne, mało uczęszczane plaże jak choćby ta w Zatoce Hanauma. Oddalone godzinę jazdy z Honolulu znajduje się wybudowane na rozległych terenach należących do Mormonów Centrum Kultury Polinezyjskiej. Mormoni, ortodoksyjni w swoich obyczajach konsekwentnie zabraniają pod sankcją surowej kary spożywania jakiegokolwiek alkoholu na ich terenie. Zauważyłem, że prawo owszem jest respektowane, ale nie do tego stopnia, żeby nie móc zabrać ze sobą alkoholu przelanego uprzednio do plastikowych butelek.
Całe centrum to skansen podzielonych kulturowo uroczych, polinezyjskich wiosek reprezentujących kulturę i zajęcia siedmiu krajów Polinezji: Samoa, Nowej Zelandii, Tahiti, Fidżi, Hawajów, Tonga i Markizów.
Przywitano nas rewią na wodzie, w której zaprezentowało się wszystkie 7 polinezyjskich kultur i ponad 100 tancerzy. Pokaz na wodzie ‘’Pageant of the Long Canoes’’, tańce narodowe, muzyka, pokazy sztuki rękodzielniczej – wszystko oglądaliśmy jak zaczarowani. Gra barw i kolorów, dźwięków uświadomiła mi tylko jak wiele jest jeszcze miejsc na świecie przeze mnie nieodkrytych. Podczas zwiedzania Centrum wyznaczony został nam przewodnik – szczerbaty, leciwy pan z Samoa, co, do którego mieliśmy mieszane uczucia zwłaszcza, gdy podpatrzyliśmy inne grupy, którym przydzieleni zostali młodzi, atletyczni chłopcy o zdrowej opaleniźnie, w przepaskach na biodrach, co budziło w nas zrozumiałą zazdrość i poczucie niesprawiedliwości.
Zaczęło się od tradycyjnej dekoracji naszyjnikami z kwiatów. W wiosce Samoa odbyły się pokazy ekspresowej wspinaczki na palmy kokosowe, otwierania orzecha kokosowego jednym uderzeniem kamienia, ciosania wiórów kokosowych, krzesania ognia przy użyciu dwóch drewienek. W wiosce Fidżi zainteresowanie wzbudziła sypialnia i łoże wodza, który miał prawie tyle żon, co ja kochanków, w Tahiti popisy taneczne a w Tonga klasyczna tongijska kapa z kory drzewnej i owoce noni – panaceum stosowane w medycynie naturalnej, na koniec przejażdżka wieloosobowymi łodziami po rzece przecinającej cały park. Punktem kulminacyjnym była hawajska uczta Luau. Prawdziwe Luau, to nie tylko jedzenie, ale cały entertainment. Melodii z malutkiej ukulele wydającej przyjemne dla ucha brzdąkanie idące w parze z zawodzącym śpiewem nasłuchaliśmy się za wszystkie czasy.
Zwieńczeniem wieczoru był półtoragodzinny spektakl ‘’Ha – Breath of Life’’ wystawiany w specjalnie na ten cel wybudowanym amfiteatrze. Polinezja rewiowa, spektakularna, ale oparta na ich etnicznych formach i wierzeniach. Pokazy połykaczy ogni, barwne stroje, nieznane, choć przyjemne dla ucha melodie, popisy taneczne graniczące ze sztuką cyrkową, profesjonalne układy choreograficzne – wszystko bardzo efektowne, choć w swoisty disneyowski sposób. W żadnym innym przedstawieniu nie widziałem tylu męskich obdarzonych przez naturę tancerzy elektryzujących wyobraźnię swymi skąpymi strojach.
Spotkani przypadkowo znajomi z lotniska poradzili mi abym nie zrażał się do wyspy Maui, bo sami przyjeżdżają tam od kilkunastu lat i nie wyobrażają sobie innego miejsca na wakacje.
po tym Twoim wpisie postanowiłem dzisiaj sprzedać nerkę i wsiąść w samolot …
Oj, obejrzałbym ten spektakt , chlopcy tak slodko wygladaja na fotkach
obejrzalbys i pewnie poskakalbys razem z nimi
skad wiesz 🙂