Jestem w Indiach dopiero 3 dzień, jednak nieustająco wszystkimi zmysłami rejestruję to, co dzieje się wokół mnie. W każdym niemalże elemencie rzeczywistość jest tutaj kompletnie odmienna, inna kultura, obyczaje, tradycje. Praktycznie wszystko. Wiele rzeczy mnie tutaj zaskakuje i dziwi, próbuję ich nie oceniać wprost ani zbytnio zrozumieć, bo to i tak bezcelowe – staram się akceptować wszystko takim, jakim po prostu jest.
Do gulgoczących ciapatych się przyzwyczaiłem, choć ciągle muszę zgadywać, czego ode mnie chcą. Najgorzej idzie mi z moim kierowcą, który nieustanie gluga coś pod nosem po swojemu a jedyne, co wyłapuje z jego pytań to ”shopping” bo koniecznie chce mnie zawieźć do lokalnego jubilera żebym kupił perły żonie matce albo innej siostrze. Codziennie pyta mnie, o której ma po mnie przyjechać i codziennie jest godzinę wcześniej i dzwonią do mnie z recepcji, że auto na mnie czeka. 2 lata temu trafiłem na takiego, który spał w aucie, będąc dyspozycyjny 24 godziny na dobę nie wiedząc, kiedy mogę go potrzebować, potem okazało się, że płacili mu za godzinę, więc nawet zwykły przestój był mu na rękę.
Dzisiaj na basenie zapytałem chłopca z obsługi gdzie jest wc – w odpowiedzi usłyszałem rozbrajająco szczere: to urinate on the left.
W naszym biurze czuje się bardzo swojsko, nie przepuściłem żadnej okazji by zejść na dół na pyszną aromatyczną kawę z mlekiem za równowartość 30 groszy. Po niej jedynej nie mam rewolucji żołądkowych ani po pepsi.. Zapamiętywanie imion wiecznie sprawia mi trudność: Madhavi, Kishore, Madhu, Arunkumar, Prudvi powtarzam sobie jak mantrę.
Przy wejściu do biurowca, w lobby odbywają się rozmowy kwalifikacyjne dla nowych pracowników. Kandydaci docierają (podobno czasem pieszo) z odległych regionów Indii w poszukiwaniu pracy biurowej. Nie obowiązuje idea umawiania się na spotkania w sprawie pracy. W Indiach w ogóle nie ma zegarów, nawet na lotniskach i dworcach. Po kilku dniach pobytu już wiadomo, że czas jest pojęciem względnym i nie odgrywa ważnej roli w życiu mieszkańców tego kraju. Wszystko załatwiane jest bardzo długo i bez zbytniego pośpiechu. Dla Europejczyka, gdy załatwianie sprawy trwa długo, oznacza to, że jest poważny problem, dla Hindusa – nic podobnego. Opanowali oni, bowiem znakomicie „bycie tu i teraz”. Żadnego planowania i wybiegania za daleko w przyszłość. Wszystko ustala się z dnia na dzień. Dla osoby – takiej jak ja – przyzwyczajonej do planowania może to być denerwujące.
Człowiek czuje się zagubiony i obcy a każda ujrzana blada twarz dodaje otuchy. Wtopić się w tłum raczej nie mam szans: z racji odmiennego zupełnie wyglądu i ubioru. Staram się po prostu przyzwyczaić, choć idzie mi to opornie: do farbowanych na czerwono włosów, obnoszenia się tanimi strojami rodem z Gorączki Sobotniej Nocy, nadmiernej gestykulacji, pielęgnowania paznokci albo raczej długaśnych żółtawych krogulców..
Z jednym mam tylko ewidentny problem i jestem uprzedzony jak cholera. Straszliwy, wszechobecny brud i smród. Osobom, które nigdy nie odwiedziły kraju takiego jak Indie trudno tak naprawdę to sobie wyobrazić. Prawdziwe góry śmieci walają się wszędzie. Na ulicach, w sklepach, na dworcach. Ludzie załatwiający swoje potrzeby na ulicy to standard: w drodze do pracy naliczyłem jednego dnia 8 sikających. Hindusi to brudasy niesamowite, nawet stojąc 2 metry od kubła na śmieci papier czy kiep od papierosa ląduje na ziemi.
W toaletach często spotyka się bidet. No, może nie w wyobrażeniu europejskim, bo toaleta to często otwór w podłodze z wodą do spłukiwania oraz szlauchem z wodą do podmywania. Jako pomoc służą czasem małe kubeczki. Irytuje powszechny brak papieru toaletowego.
Indie na pewno nie pozostawiają człowieka, który tam gościł obojętnym – Indie albo się kocha albo nienawidzi.
Mnie Indie nie pociagaja, ale to przez to, ze mimo iz obiecywalam sobie, ze sie nie uprzedze, to jestem zmeczona hinduska mentalnoscia, coz – los chcial, ze korporacja sprawila nam za najblizszego wspolpracownika Hindusa. I ja nie mam nic do ludzi jako takich, ale moje EU podejscie nie jest w stanie zaakceptowac ich podejscia do pracy…. strasznie, prawda? Dzis znowu mnie na callu ponioslo, kumpel stwiedzil, ze musza mnie naprawde lubic (ceni?), ze sobie na to pozwalaja… chyba przesadzam juz, ale to silniejsze, naprawde.
w tym temacie lacze sie z Toba w bolu bo swietnie potrafie zrozumiec Twoje rozgoryczenie, Hindusi to czasem jakis inny gatunek…