W czerwcu udało mi się porwać M na kilka dni do Wrocławia i wreszcie przedstawić go A, która po jednym tylko wspólnie spędzonym wieczorze obdarzyła go sympatią mocno odwzajemnioną proponując nam obu niespodziewanie wspólną niedzielną wycieczkę za miasto do poniemieckiej sztolni Włodarz.
To był nasz trzeci wspólny pobyt w moim rodzinnym mieście, ale tym razem nie planowaliśmy wiele wizyt i rewizyt, bo najzwyczajniej w świecie chcieliśmy się zrelaksować.
Na kolacji w Przystani spotkaliśmy się z A i jej chłopakiem z odzysku, (którego nota bene zostawiła 3 dni później) a wcześniej tylko z moim bratem, który zaprosił nas do swojego domu. Koniecznie musiałem zaliczyć z M. Papa Bar, co by pokazać panu barmanowi, że mam się dobrze a nawet bardzo. Po kolacji powędrowaliśmy jeszcze do Sofitelu na sesję fotograficzną przy barze gdzie M. podzielił moją fascynację whisky sour.
Przebywając z A, którą znam od lat, po raz pierwszy poczułem jak M naprawdę zagląda do mojej przeszłości, poznaje dawne życie, znajomych, których zostawiłem podejmując pracę w Szwajcarii. Pierwszy raz ktoś bliski potrafił opowiedzieć M. dawne historie i to w jego ojczystym języku i nie byłem to ja. Bariera językowa jest zwykle nie do przeskoczenia, bo większość moich znajomych mówi tylko po angielsku albo po niemiecku. M. ochocza słuchał wszystkich niechlubnych wydarzeń z mojej przeszłości, niektóre przed nim ukrywałem, a ja na nowo przypominałem sobie minione i dawno pogrzebane w pamięci przygody, próbując potem przedstawić je w nieco lżejszej wersji widząc jak M ze zdziwienia rozdziewa usta i szeroko otwiera oczy.
Z M. jesteśmy razem prawie 6 lat i okazywanie uczuć przychodzi nam bardzo łatwo i nie jesteśmy raczej zachowawczy. Jednak maszerując wrocławskim rynkiem chroniąc się przed deszczem pod wspólnym parasolem i jednocześnie objęci czułem wyostrzone jakby zwielokrotnione spojrzenia ludzi wokół. M niczego nie zauważył zajęty opowiadaniem mi jakiejś historii, podczas gdy ja udając, że go słucham bacznie obserwowałem otoczenie jakby spodziewając się ataku albo przejawu agresji. Otuchy dodawał mi jedynie fakt, że rozmawialiśmy w obcym języku, przez co czułem się spokojniejszy. Choć droga z Rynku do Galerii zajęła nam niecałe 10 minut, to były to jedne z najdłuższych 10 minut w moim zyciu. Niby wystarczyło poprosić M żeby puścił moje ramie z drugiej strony niby dlaczego, w końcu niczego złego nie robiliśmy…
Pozdrawiam zatem z WRO. M. 🙂
o we Wroclawiu byles?! a gdzie spales?