Gdyby wszystkie miesiące pod względem wyjazdów wyglądały u mnie jak tegoroczny listopad to M nie dość, że zapomniałby jak wyglądam to jeszcze zostawiłby mnie za to, że wpadam do domu jak po ogień i nigdy nie ma mnie jak mnie potrzebuje a na jego głowie spoczywają: zakupy, sprzątanie, prasowanie, remonty, pranie, załatwianie spraw urzędowych no i sierściuch.
Od października trwa u mnie ciąg nieustannych podróży służbowych oraz prywatnych, dalszych i bliższych i tylko czekam aż M. wybuchnie mi w twarz przy byle okazji… Na razie trzyma się dzielnie, ale nie planuję wystawiać dłużej jego cierpliwości na próbę.
Żeby załagodzić lekko napiętą sytuację i wynagrodzić mu trudny okres życia solo zabrałem go na romantyczny weekend do Como. Wynajęliśmy auto, pokój w hotelu, zarezerwowaliśmy stolik na wieczór w Sant’Anna – puch, lukier, wata cukrowa, bąbelki i bita śmietana.
Nim na dobre wyjechaliśmy z Berna dwa razy musieliśmy wracać się do wypożyczalni aut: najpierw M zapomniał portfela z dokumentami i prawem jazdy, a potem karty kredytowej. Nie wiem czy to z roztargnienia czy z przejęcia. Gdy wybiło południe byliśmy już w drodze podziwiając malownicze górskie pejzaże na trasie do Ticino. Między Bernem a Lucerna na zmianę dżdżyło albo prószył śnieg, było zimno, pochmurna i zgniło, ale gdy tylko przejechaliśmy przez Tunel Św. Gotarda wyszło słonce. 17 km w tunelu wywierconym w litej skale pod Alpami i człowiek ląduje jakby w innym miejscu gdzie panuje inna pora roku. Szybko udzieliła nam się atmosfera luzu i relaksu, bo nigdzie nam się nie śpieszyło, nie planowaliśmy też niczego specjalnie zwiedzać.
Wiem dlaczego M tak ochoczo przystał na pomysł wyjazdu do Como. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Foxtown i tam M. po prostu zwariował, zatracając się kompletnie w szale zakupowym: kilka par butów, spodni, koszul, swetrów, marynarka, komplet kieliszków plus 2 olbrzymie torby ze spożywką i winem. M widać jest niezniszczalny, bo choć spędziliśmy łażąc po sklepach ponad 4 godziny do końca tryskał energią i dobrym humorem. Ja byłem bardziej rozsądny, ale kupnie bucików od Prady oprzeć się nie zdołałem.
A, focha ciąg dalszy, prószyć pisze się przez „Ó” 🙂 = taka sytuacja. Buźka
coz ja bym bez Ciebie zrobil:) cmok