Flaki sobie wypruwam.
W zeszłym roku w Warszawie przypadkiem odkryłem super fajny, wygodny butikowy hotel H15, w którym na dobre zdążyłem się już zadomowić i trudno byłoby mi wyobrazić sobie jakikolwiek pobyt w stolicy i nie zatrzymać się w tym miejscu. Wszędzie mam blisko, do biura, na lunch do Mondovino albo Butchery & Wine, na drinka do Marriotta. Przeczytałem gdzieś, że przed wojną w budynku znajdowała się Ambasada Radziecka a w czasie okupacji jedna z siedzib Wermachtu. Paradoksalnie to chyba uratowało budynek przed zbombardowaniem po klęsce Powstania. Pomimo gruntownego remontu i nowoczesnego designu wciąż zachowało się większość oryginalnych zdobień z czasów ambasady. Uwielbiam budynki, których wnętrza zawierają historie, sam też dokładam się do legendy zapraszając do siebie lokalny koloryt. Nie zrażam się, gdy czasami nie mogę spokojnie przejść korytarzem albo wejść do budynku, bo akurat kręcą reklamę albo trwa sesja fotograficzna do glamour. Milo połechtać swa próżność mogąc rzucić ochraniarzowi w twarz: sorry, ale ja tu mieszkam…




Przy wspólnym obiedzie z K. snuliśmy plany kolejnej naszej wyprawy, tym razem chyba wybierzemy się gdzieś bliżej do Skandynawii, którą chcielibyśmy zjechać w przyszłym roku z góry na dół, wzdłuż i wszerz. Na razie to tylko pomysł, ale zaczynam dojrzewać do ostatecznej decyzji. Oboje łączy nas aktualnie chęć zmiany pracy, ale kiedy i czy w ogóle to nastąpi to zupełnie inny temat.
Do Bangkoku poleciałem z Warszawy – Emiratami, bo oferowali niesamowita promocje. Zwykle zależy mi na milach, które później mogę wydawać na egzotyczne i komfortowe wakacje z M w najdalszych zakątkach świata, ale tym razem skusił mnie darmowy przejazd z i na lotnisko, dostęp do loungu Emiratem w Dubaju i niesamowita klasa biznes w locie Airbusem 380 z Dubaju do Bangkoku. Zupełnie nie przeszkadzało mi, że na lotnisku w Dubaju trwa remont pasa startowego i cały teren wygląda jak jeden wielki plan budowy w sercu, którego z trudem przebijają się auta obsługi lotniskowej i autobusy dowożące pasażerów. Leciałem Airbusem z Singapore Airlines i Lufthansa, ale Emiratem jest moim absolutnym faworytem za bezkompromisowe podejście do luksusu: piękne wykończenie foteli z drewna, woda Voss, kosmetyki Bvlgari i Hennessy XO do poduszki.
Jedyne, czego nie przewidziałem to prozy życia, że od nadmiaru lodu w drinkach i morderczej klimatyzacji wysiądzie mi gardło. W Bangkoku smarkałem i faszerowałem się tabletkami na gardło byleby móc jakoś funkcjonować. Z powodu niedyspozycji nie udało mi się wyjść na miasto, żeby pobiegać po lokalnych centrach handlowych. M pocieszył mnie, że i tak niczego bym tam dla siebie nie znalazł, bo wszystkie ciuchy oferowane są w rozmiarach XS lub mniejszych.
Nowy Radisson jeszcze nie był zupełnie otwarty, choć działała restauracja i bar niestety wciąż brakowało spa i loungu, ale za to darmową atrakcją były alarmy przeciwpożarowe, które włączały się w najmniej odpowiednich momentach.
Choć w Tajlandii ogłoszono stan wojenny to prócz patrolu policyjnego na autostradzie w drodze na lotnisko nie czułem ani zagrożenia ani szczególnego napięcia.
W pracy dalej to samo. Akcje spadają, kolejni ludzie odchodzą, panuje marazm i zniechęcenie. Szefowa załatwiła nam wreszcie budżet i we wrześniu spotykamy się całym zespołem w Nowym Jorku na konferencji. Cieszę się, bo na pewno spotkam się z K, zabiorę ja do Bostonu i będziemy mogli kontynuować tradycje Polaków nocne rozmowy nie zważając jak daleko nam do domu.
Lufthansa Airplus zaprosiła mnie na początku tego roku na konferencje w czerwcu, L. stwierdził, że bałagan panujący w naszej firmie i kataklizm, który przetoczył się przez nią w pierwszym kwartale oraz decyzje managementu stanowią ciekawy materiał na prezentacje i case study. Nie dałem się dwa razy prosić i przyjąłem zaproszenie do Hamburga.
W tzw., międzyczasie poleciałem spotkać się z chłopakami z działu sprzedaży na otwarciu nowego hotelu w Berlinie, który w dopiero co zmienił brand. To, co zaplanowane było na krótki, kurtuazyjny roboczy lunch we dwoje, zamieniło się bardzo wesołą kolację we troje a potem w okupację baru do bardzo późna, w dodatku na koszt Sofitelu. Nie lubię być nikomu niczego winien, dlatego na koniec sierpnia zaprosiłem J. do Wrocławia zwłaszcza, że jakby bardzo liczył na podobną propozycję…
Po Berlinie był od razu Hamburg…
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.