Z nieukrywanym sentymentem kolejny raz w tym roku odwiedzam Rumunię.
W czerwcu zwykle bywa bardzo gorąco, ale mnie się udało wcelować w pogodę, pierwszego dnia lekko mżyło a drugiego było akurat w sam raz 25 stopni.
Na każdym prawie kroku można dostrzec tu pozostałości komuny i klasyki z okresu demoludów. Ceausescu wyburzył połowę Starego Miasta i świątyń by wdrożyć swój plan socrealistycznych bloków, wybudował nowe, monumentalne architektoniczne gmaszyska-potworki, bo nie co dzień widzi się budynek z kolumnami na dachu albo czymś, co przypomina grecki Akropol. Ten, kto to tworzył miał wizje i łyżeczkami wciągał amfę na śniadanie. No i ten sztuczny ściek ni to rzeka przebiegający przez centrum, suche koryto pełne śmieci i zanieczyszczeń, bo po rzece niewiele tam zostało.
Budowano olbrzymie bloki, brzydkie i szare, aby upchnąć w nich jak najwięcej ludzi przesiedlanych z placu budowy gmachu parlamentu… Ludzie ci chyba do dnia dzisiejszego nie potrafią zebrać się do kupy, bo bloki te budzą grozę już z daleka… nieodnawiane, często z osypującym się tynkiem… nasuwa się od razu wniosek, że mieszkają tam najbiedniejsi mieszkańcy stolicy Rumunii.
Pomimo to Bukareszt ma swój urok. Mieszkańcy są przyjaźni, chociaż trafiają się wyjątki, wielu nie lubi obcych, lata izolacji od świata zrobiły swoje, jest w ludziach jakaś nieufność połączona z ciekawością.
Ledwo samolot dotknął pasa na lotnisku Otopeni ludzie zerwali się ze swoich siedzeń, mając sobie za nic nakaz obsługi pokładowej, że samolot przecież nawet jeszcze się nie zatrzymał. Pasażerowie nerwowo zaczęli wyciągać ze schowków swoje bagaże, stare szmaciane albo plecione torby w kratę, niektóre podróbki znanych marek wypełnione alkoholem, perfumami. Tłum napierał wyjście, co najmniej jakby pilot właśnie zarządził ewakuację albo jakby dla pierwszych, którzy dotrą do wyjścia czekała nagroda.
Współpasażerowi wyróżniają się ubiorem, przaśne kolory, wytarte dżinsy z wielkimi dziurami, t-shirty w krzykliwe wzory często z cekinami albo dużym logiem jakiegoś kreatora mody, nieważne że z daleka wygląda to tanio i tandetnie, tutaj musi być cię widać. Do tego rozczochrane czasem tłuste włosy, w platynowym albo płowym blond kolorze, zaniedbane, zmęczone praca ręce i brud za paznokciami przykryty warstwa lakieru. Ile razy widzę kogoś takiego zastanawiam się jak często zmienia bieliznę: co drugi dzień, co czwarty? Odwraca na druga stronę? A może czeka aż zacznie kiełkować rzeżucha i walić gorgonzola?
Pobyt wydłużyłem o jeden weekend żeby pojechać pociągiem do Brasov, zwiedzić zamek Draculi. Dopiero w wieku 36 lat odkryłem że Transylwania to dawny Siedmiogród.
Dzięki książce Brama Stokera zamek uchodzi za siedzibę wampira Draculi, choć prawdopodobny pierwowzór tej postaci, słynący z brutalności Wład Pałownik, nigdy w nim nie mieszkał, przynajmniej jego związek z zamkiem w Branie nie został nigdy potwierdzony. Prawdziwą siedzibą Włada był bowiem Zamek Poenari.
Z okna pociągu do Brasov widziałem całą masę ludzi przechodzących do budynku dworca po torach, bo, po co korzystać z przejścia podziemnego jak można na skróty, szybciej bez względu na potencjalne niebezpieczeństwo.
Tutaj liczą się pozory, wygląd, ciuchy, modnie jest palić i popisywać się niezłą furą. Młodzi są ambitni, ale chcą wszystkiego od razu, na skróty, żądni szybkiej i łatwej kasy stąd tyle tu prostytucji.
Na ulicach bogactwo i skrajna bieda, trochę jak na ulicach w Moskwie. Bentleye i bosi żebrzący Cyganie ciągnący za sobą gromadkę dzieci.
Kilka lat temu byłam w Sofii, stolicy Bułgarii i mam wrażenie, że jednak Rumuni mają w sobie większą wolę wyrwania się z biedy i nędzy, jaką zafundował im znienawidzony dyktator…
W hotelu pełna panów prowadzających się z młodymi dziewczynami gotowymi na wszystko.
I ja nucę sobie pod nosem ‘’Too much love will kill you’’.
Wyjazdy mnie ostatnio dobijają, muszę się sprężyc żeby sobie wszystko poukładać w kalendarzu. Wieczorem wróciłem z Bukaresztu, obejrzałem zaległy film, zapłaciłem rachunki, rano o 6.45 wziąłem prysznic, o 7 przyniosłem M kawę by o 7.10 wziąć rower i pojechać 30km za miasto. Wróciłem po 10, zjadłem śniadanie, obejrzałem film, spakowałem się a o 14 bylem gotów do wyjścia na samolot do Warszawy. M. jest nawet na rękę, że mnie ciągle nie ma, bo przygotowuje się do egzaminu i potrzebuje ciszy i skupienia.
Albo tylko mnie się tak wydaje i niedługo wybuchnie, że zostawiam go ze wszystkim samego.
W krakowskich sukiennicach, a raczej w podziemnym mieście, które nie tak dawno odkryto i przeobrażono w muzeum – polecam się, małe, ale klimatyczne, w miejscu tym było trochę wzmianek o wampiryzmie. Kolejne przerażające zjawisko, które ludzie z własnej tępoty umysłu, ożywili… Aczkolwiek, jako wielka fanka seriali o wampirach, muszę przyznać, że wampiry były/są (?) diabelni przystojni!
ten akapit o bieliźnie jest przerażający, a fuj.
ten M. ma z Tobą dobrze. A co On robi dla Ciebie?
gotuje dla mnie oj gotuje a potrafi najwspanialej na swiecie, no i prowadzi nasz wspolny dom wprowadzajac porzadek do mojego rozchlestanego zycia