Zapytać się każdego, kto dużo podróżuje, co jest dla niego ważne, na pewno padnie słowo bagaż. Przerabiałem różne warianty toreb podręcznych oraz walizek. Małe, większe, duże, lekkie, cięższe, materiałowe, plastikowe, z tzw. specjalnych materiałów, na dwóch kółkach, na kółkach teleskopowych, markowe, nie markowe, eleganckie, polskiej produkcji, z raczką, z kieszenią, bez wysuwanej rączki, ciemne, jasne, kolorowe – przez 7 lat miałem 6 walizek podróżnych i żadna nie przetrwała próby intensywnych podróży. Nie pamiętam ile wydałem na walizki, ale kwota była to nie mała. 3 lata temu, kiedy po raz kolejny torba nie przeżyła próby lotu samolotem poddałem się i zamiast inwestować w kolejny bubel kupiłem walizki Remowy. Samsonite jest podobny cenowo, za to wygląd i wykonanie przemawiają do mnie bardziej w stylu Remowy. Poza tym dostałem gwarancje na 5 lat, gwarancję jakości na 10 więc jakoś przełknąłem dość wysoką cenę. I było cudownie, mogli rzucać moimi torbami, naciskać, ugniatać, przerzucać dowoli i to pod każdą szerokością geograficzną, w dowolnym porcie lotniczym i w jakimkolwiek klimacie – prócz kilku zadrapań nic nigdy im się nie stało. Zwiedziłem z nimi wszystkie kontynenty, niektóre nawet po kilka razy i za każdym razem kiedy ściągałem je z taśmy na lotnisku i nie widziałem żadnych uszkodzeń myślałem sobie, że był to dobry pomysł, trafiony zakup i dobrze wydane pieniądze.
No i jebudu po 3 latach się doczekałem, lot z Belgradu a walizka pogięta, bok (specjalnie wzmacniany) jakby mechanicznie wgięty do środka, drugi pęknięty a przy lekkim ucisku widać olbrzymią kilkucentymetrową szparę, 600 euro poszło się jebać.
Na szczęście linia lotnicza uwzględniła moją reklamację i mam szansę odzyskać prawie całkowitą wartość walizki. Z tej okazji wybrałem już nowy, ładniejszy model.
W pracy bez zmian. Trwa RFP i codziennie dostaję po kilka, kilkanaście maili z prośbą o spotkanie, lunch, kolację albo chociaż krótką rozmowę przez telefon. Od kilku dni nic innego nie robię tylko siedzę ze słuchawką i w kółko opowiadam o tym samym. Zaczynają mi się już mylić hotele i kraje, z którymi rozmawiam.
Z handlowcami z hoteli w Zurychu spotykam się osobiście, choć po dwóch dniach ciągłych roboczych śniadań, brunchy, lunchy i kolacji poczułem zmęczenie a zwłaszcza przejedzenie. Jeszcze kilka takich dni a nie zmieszczę się w spodnie.
W poniedziałek nie wróciłem na noc do domu, spontanicznie zdecydowałem się zostać na noc w hotelu w Zurychu. Dopiero jak puściłem pawia poczułem ulgę i mogłem zasnąć.
W naszym biurze w Bernie zamontowali takie oto cudo.
Ci, którzy mają szanse korzystać z męskich toalet wiedzą, jakie niespodzianki mogą ich tam czasem przerazić. Publiczne toalety omijam szerokim łukiem z zasady, ale w biurze wśród wszystkich tych wychuchanych i wymuskanych dżentelmenów, lalusiów i fafików mam oczekiwania, co do zapewnienia podstawowych warunków higieny i czystości.
Raz po raz zdarza się jakiś złamas, który uczy kreta pływać albo ukręci warkocz i nie spuści po sobie wody.
Takim bym łeb ukręcał i wsadzał głowę w klozet. Najgorsi są Hindusi i Grecy, co się ewidentnie nie lubią kalać się tą czynnością.
Lecę dziś do Tbilisi. Nie wiem czemu wszyscy używają nazwy Tyflis. Kojarzy mi się z syfilisem…
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.