Z moim bratem trzymamy sztame, nie zawsze jest kolorowo i słodko, ale jak jest dobrze i akurat się na siebie nie wkurwiamy to jest wesoło i nigdy się nie nudzimy.
Do Polski przylatuję regularnie, ale takie spotkania na 2-3 godziny na imieninach u cioci albo na niedzielnym obiedzie u rodziców nie sprzyjają zwierzeniom. Dlatego raz w roku zabieram brata ze sobą na urlop, tydzień razem i na nowo przypominam sobie, czemu mnie wkurza i znowu obiecuję sobie, że nigdy nigdzie więcej go nie zabiorę… I tak do następnego razu. Byliśmy razem w Omanie, Argentynie, Peru, Urugwaju, Makau, Brazylii, Hongkongu, Malezji, Iranie, Singapurze nie licząc wspólnych wypadów do kilku europejskich stolic, więc jako starszy brat nie mam sobie nic do zarzucenia.
Poza tym wspólne podróżowanie zbliża nas do siebie i nawet gdy teraz mieszkam daleko wciąż czuję, że mam brata. Poza tym nasze wynaturzenia są zawsze inspirujące dla obojga: on mi o podwyżce 300 złotych i zakupach w H&M a ja o wakacyjnych dylematach: Mauritius czy Malediwy i nowych butach od Dolce.
Pomimo natłoku spraw w pracy, już w czwartek spotkaliśmy się w Warszawie. Lecieliśmy do ciepłych krajów, więc przyjechaliśmy w letnich rzeczach, co nie było najroztropniejszym pomysłem, bo wypizgało nas do tego stopnia że po mieście zdecydowaliśmy się poruszać wyłącznie taksówkami a wyjścia z hotelu ograniczyliśmy do minimum stołując się w hotelowej restauracji.
Ja dodatkowo rozgrzewałem się poza związkowo, kilkukrotnie tak, że aż szyby parowały w Radissonie. Do piątku wciąż oficjalnie pracowałem, więc do późna odpisywałem na maile i brałem udział w telekonferencjach udając zaangażowanie i zapał do pracy, podczas gdy mój brat znikał na całe noce imprezując w knajpach na Powiślu.
Na loungu w Warszawie czekając na samolot do Dubaju spotkaliśmy Thomasa Andersa wokalistę Modern Talking. Jak na 50 letniego pana wcale nie wyglądał, tylko troszeczkę za niziutki się wydawał, ale wszyscy celebryci zawsze inaczej wyglądają na żywo. 4.5 godziny w samolocie upłynęło w błogiej atmosferze ciszy i relaksu.
W Dubaju zatrzymaliśmy się w Radisson Royal na Sheik Zaid Road skad do Dubai Mall mieliśmy 5 minut taksówką. Połowę niedzieli spędziliśmy robiąc tam zakupy, z przerwą na zwiedzanie akwarium i Burj Khalifa.
Potem pojechaliśmy do Deiry, Atlantis Hotel i sztuczną wyspę Jumeirah.
Dubaj ma swój urok i może się podobać, ale na każdym kroku daje się odczuć, że w tym mieście liczy się jedno – kasa. Luksusowe auta, apartamenty, najlepsze marki, najnowocześniejsze rozwiązania, splendor. Kraj, którego mieszkańców ogranicza jedynie ludzka wyobraźnia a słowo budżet zostało zupełnie wykreślone ze słownika. Fajnie żeby zobaczyć, dotknąć, zakosztować, ale na dłuższą metę bardzo meczące, niewiele osób lubi być non stop on the top, ja na pewno do takiej kategorii się nie zaliczam.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.