Nie wiem czy to jeden z objawów typowego kryzysu wieku średniego czy taka już moja przypadłość, że jak uczepie się jakiegoś pomysłu to dużo się nim zastanawiam, myślę i analizuję. Ten proces burzy w mózgu nie daje mi spokoju i zadręczam się póki nie nastąpi moment, gdy coś nagle zaskoczy a ja uśmiechnę się w myślach „ależ to było proste”.
W dzieciństwie chciałem podróżować w najdalsze zakątki świata, chciałem też uczyć się języków, wyjeżdżać na kursy językowe zagranicą, spotykać ludzi, zatrzymywać się w dobrych hotelach, móc spędzać wakacje w pięknych miejscach ucząc się czegoś nowego a zarazem wypoczywając. Ograniczały mnie wtedy wiek, fundusze, sytuacja polityczna Polski, kompleksy i cała lista wewnętrznych obaw – jak sobie o nich teraz myślę – czasem bardzo trywialnych.
Przez ostatnie 15 lat bardziej lub mniej intensywnie pracowałem, uczyłem się, nawiązywałem kontakty, zdobywałem doświadczenie, łapałem okazje, miałem szczęście, ale i kombinowałem w życiu. Po co? Bo tak trzeba, bo tak wypada, bo należy coś mieć i posiadać, bo trzeba mieć lepiej niż kolega czy sąsiad, bo pragnąłem poklasku, bo jak nie teraz to kiedy – wszystko po to, żeby dotrzeć do punkt, w którym jestem dzisiaj. I zdałem sobie sprawę, że teraz nadszedł czas, to jest ten moment gdy mogę pozwolić sobie na przerwę w życiorysie, wakacje, długi urlop, sabbatical, gap year, nic nierobienie, wyprawę dookoła świata, spełnienie marzeń jakkolwiek to nazwę. Zakasałem rękawy i zacząłem wszystko organizować.
O prace się nie martwię, mam za co żyć przez następne kilka lat, jednocześnie opadł stres związany z nowym szefem i całym bałaganem w firmie. Może urwałem się z choinki, wydaje się być znudzonym pracą i życiem kiedy wokoło większość ledwo wiąże koniec z końcem, przy innych moje problemy to odrealnione zachcianki zblazowanego kolesia…