Po wylądowaniu na lotnisku w Bogocie okazuje się że wszystkie formularze deklaracji celnej dostępne są tylko po hiszpańsku. Słyszę Niemców, którzy stanowią większość pasażerów, narzekających głośno, mając nie lada kłopot by je wypełnić. Mnie jakoś przestało już dziwić, że znajomość angielskiego w niektórych częściach świata na niewiele się przydaje.
Przechodzę przez bramkę przylotów i niemal od razu dostrzegam starszego pana trzymającego tabliczkę z moim nazwiskiem. Po krótkim przywitaniu prowadzi mnie na parking. Zabawne – nagle stajemy przed rzędem identycznych aut marki Renault chyba Sandero, wszystkie białe, równiuteńko zaparkowane jeden przy drugim. Kierowca najpierw błądzi wzrokiem jakby czegoś szukał, drapie się po przerzedzonej czuprynie, łapie się za głowę, bo nie potrafi rozpoznać auta, którym tutaj przyjechał. Rozumiejąc problem zaczynam chichotać, bo sytuacja wydaje się kuriozalna. Próbujemy uruchomić elektroniczny zamek i w końcu w jednym z ostatnich aut zapalają się światła.
W drodze do hotelu kierowca próbuje mnie zagadywać. Niestety mój hiszpański jest praktycznie żaden za to całkiem dobrze dogaduje nam się, gdy mówie po włosku. Kierowca ochoczo pokazuje mi kolejne atrakcje i charakterystyczne punkty miasta: universidad nazionale bogota, estadio, embajada americana. Zabawnie to wygląda a ja czuje się jak przygłup raz po raz kiwając głową reagując na zrozumiane słowa. Dodatkowo nastawia w radio jakieś latynoskie szlagiery i od razu robi się weselej… w ogóle przestaję tym przejmować.
Nie tak wyobrażałem sobie Bogotę, jestem mile zaskoczony widząc szerokie drogi, niesamowicie duża ilość ścieżek rowerowych, boisk, kortów i ogromnych siłowni, rozświetlone ulice, masę neonów, reklam i tłumy ludzi, nowoczesny transport publiczny i bezmiar zakorkowanych ulic.. Transport publiczny bez metra, ale za to z autobusami Transmilenio, które kursują po idealnie wydzielonych pasach, zatrzymują się na specjalnych przystankach, do których można dojść tylko po kładkach zawieszonych nad innymi pasami ulic.