W nocy znowu nie mogliśmy spać, w drodze do Kioto co chwilę czułem jak ciążą mi powieki i co chwila zasypiałem w krótki sen. Rankiem świeciło słońce, ubrałem się letnio i pożałowałem tego bardzo szybko. Przez cały dzień na zmianę słońce i deszcz. Wydaje się, że dobrze, że do Kioto wybraliśmy się autem inaczej trudno byłoby się nam przemieszczać z miejsca na miejsce, zwłaszcza gdy w ciągu dnia kilkakrotnie łapała nas niezła ulewa. Słyszałem że Kioto to perełka Japonii, bla, bla, bla yadayadayada a nam miasto wydało się płaskie i nudne, może i była to kiedyś stolica Japonii, pełna jest zabytków dziedzictwa kulturowego ale i tak wolę Osakę. M. ćwiczył swój japoński ale dość opornie mu to szło, na zupkę miso mówi mitsubishi czym mnie totalnie rozwala. W wielu miejscach natykaliśmy się gejsze, które okazały się chińskimi turystkami. Od naszego kierowcy usłyszeliśmy, że ostatnio panoszy się tutaj dziwna moda na turystów przebierających się w tradycyjne japońskie kimona i paradujących w ten sposób po głównych atrakcjach miasta.
Na pierwszy ogień poszła Świątynia Kinkakuji zwana Świątynia Złotego Pawilonu, której zewnętrzne ściany zostały pokryte płatkami złota, pięknie położona nad stawem na terenie olbrzymiego parku umożliwiającym podziwianie jej poprzez spacer wokół. Patrząc na liczbę odwiedzających turystów łatwo domyślić się że jest to jedno z najczęściej odwiedzanych i fotografowanych atrakcji turystycznych miasta. Usiedliśmy z M. w tutejszej herbaciarni napić się zielonej papki zwanej zieloną herbatą podawanej w czarce.
Wciąż nie możemy nadziwić się tym krajem, najbardziej zauroczyła nas odmienność kulturowa Japończyków, obyczaje, dobre wychowanie i maniery, niektórych może dziwić niesamowite posłuszeństwo i ukierunkowanie na dobro ogółu, ale nam wydało się to urocze. Zaczynamy dostrzegać podobieństwa między miastami, w Kioto ani w Osace nie ma śmieci choć nie ma też koszy.
W zamku Nijo pierwszy raz usłyszeliśmy o tzw. słowiczej podłodze wydającej charakterystyczny dźwięk pod wpływem nacisku. Dźwięki te miały przypominać śpiew japońskiego słowika i alarmować o zbliżającym się nieprzyjacielu – swoisty system alarmowy.
Po lunchu pojechaliśmy zwiedzić buddyjski kompleks świątynny Kiyomizu, położony nad miastem na zalesionych zboczach góry. Po drodze krótki postój przy Heian Jingu Shrine a na koniec Świątynia Sanjusangendo czyli Pawilon z 33-ema Przęsłami
Wróciliśmy się z M do Osaki, pojechaliśmy na kolację do Umedy. Trochę szukania, ale trafiliśmy na świetny sushi bar gdzie zamówiliśmy 22 różne rodzaje sushi płacąc za nie raptem 150 pln.
Pierwszy raz wyjeżdżając na urlop nie zabrałem ze sobą laptopa i czułem się… dziwnie jakby brakowało mi ręki. Nie zdawałem sobie sprawy że aż tak przyzwyczajony byłem do podróżowaniem z laptopem, każdy mój urlop był jakby na smyczy, na wszelki wypadek gdyby coś złego działo się w biurze.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.