Punktualnie o 7.30 zjechałem windą do całkiem okazałej jak na Novotel recepcji. Kierowca już na mnie czekał, miał na imię Dave, po akcencie poznałem że był Kiwi, zaprowadził mnie do zaparkowanego przed wejściem do hotelu vana i przedstawił pozostałym uczestniczkom wycieczki – dwóm Niemkom z Bonn.
Wspomniałem jaki to niesamowity fart, że oboje zaplanowaliśmy wycieczkę do Mt. Cook w tym samym czasie, bo było już po sezonie i biura praktycznie nie organizowały niczego prócz oglądania wielorybów albo jazdy quadami. Dave przyznał mi się potem, że dziewczyny wykupiły jeszcze dwie inne wycieczki i biuro nie chciało stracić okazji do zarobienia dodatkowych pieniędzy, dlatego też zaraz przypomnieli sobie o mnie stąd wczorajszy mail w ostatniej chwili…
Nim zaczęliśmy kierować się drogą na południe staliśmy trochę w korku, przewodnik zabawiał nas rozmową opowiadając o tym jak wygląda tu życie. Urodził się tutaj, tutaj skończył szkołę, przez kilka lat mieszkał w Japonii gdzie nauczył się japońskiego. Razem z żoną i dwojgiem małych dzieci wrócili do Christchurch, zbudował dom, dzięki regularnemu napływowi turystów zatrudnił się w biurze i bardzo przydała się znajomość japońskiego, bo większość stanowiły grupy z Kraju Kwitnącej Wiśni. Poza sezonem jeździł tirem i bardzo mu taka praca odpowiadała.
Nowa Zelandia to głównie niesamowite przestrzenie, krowy i owce, pastwiska, gdzieniegdzie stojące domy bogatych farmerów. Między domami stawia się olbrzymie żywopłoty, bo bez nich wiatr hulałby tutaj, że wypizgałoby każdego kto odważyłby się wyściubić nos za drzwi ciepłego domu. Życie tutaj wydaje się być bardzo spokojne przewidywalne i monotonne – dla młodych aż za spokojne dlatego uciekają do metropolii Wielkiej Brytanii lub Australii. Wszyscy się tutaj znają, żyjąc w swoich małych komunach. Każde małe miasteczko przez które przejeżdżaliśmy miało swój supermarket, lokalną galerię albo muzeum, warsztat i salon samochodowy, oraz sklep z artykułami rolniczymi. N u d a jak dla mnie, ale to kwestia gustu.
Dave opowiedział jak wyglądało miasto i okolice po trzęsieniu ziemi, jak cudem ocalał jego autobus, który kupił po powrocie z emigracji, o tym że jego nowowybudowany dom został tylko nieznacznie dotknięty kataklizmem oraz kto wzbogacił się najbardziej na tej tragedii. Okazało się hydraulicy mieli pełne ręce roboty by doprowadzić domy i mieszkania do stanu używalności sprzed trzęsienia. Wielu z nich po kilka miesięcy pracy wyjechało z salonu nowiusieńkimi mercedesami, audi i bmw.
Nim dojechaliśmy do Mt. Cook zatrzymywaliśmy się parokrotnie w różnych takich mieścinach, w punktach z widokiem na piękne mleczno-niebieskie jeziora polodowcowe czy lodowce. Pogoda zmieniała się nieustannie, w ciągu godziny mieliśmy cztery pory roku ale tutaj to standard. Ile razy podróżuję po Nowej Zelandii myślę o Ani S., której marzeniem jest kiedyś tutaj przylecieć. Nowa Zelandia rzeczywiście ma w sobie coś z Norwegii oraz Islandii i dostrzegam coraz więcej szczegółów, które utwierdzają mnie w tym przekonaniu.