Wieczór wcześniej przyleciałem do Auckland i zatrzymałem się w Novotelu przy lotnisku. Nadeem obiecał wpaść do mnie wieczorem, bo na weekend leciał do Sydney i nie mielibyśmy już okazji ponownie się spotkać. W samolocie uciąłem sobie godzinną drzemkę więc gdy lądowaliśmy byłem lekko rozespany. Oczekując na bagaż przeżyłem chwile zawahania, bo wydawało mi się, że Air New Zealand zgubił mój bagaż. W Christchurch sam go nadałem, przytwierdziłem naklejki ale coś krzywo mi to wyszło a potem wpadłem w panikę, bo walizę rzuciłem na taśmę a zapomniałem o naklejce w kwitem bagażowym. Dopiero potem przypomniałem sobie, że tutaj nie naklejają jej na bilet, bo numer bagażu drukuje się automatycznie na karcie pokładowej. Gdy wszyscy pasażerowie odebrali swoje bagaże a mojego wciąż nie było widać, zacząłem nerwowo rozglądać się za stoiskiem Lost & Found, już miałem tam iść, zgłosić zagubienie gdy wyjechała moja walizka. Nie wiem co bym zrobił gdyby okazało się, że zgubili mi bagaż. Mój plan podróży jest bardzo napięty i gdyby teraz zgubili mi torbę nie wiem gdzie na lotnisku miałbym zrobić zakupy najpotrzebniejszych rzeczy.
Wzrokiem przywołałem dwóch policjantów i zapytałem jak mam dojść do hotelu, bo nigdzie nie widziałem żadnych znaków ani informacji. Jeden grubasek próbował wysłać mnie tam autobusem za 6 dolarów a dopiero po chwili poprawił się, że przecież hotel znajduje tyłu terminalu międzynarodowego, ale i tak powinienem wziąć autobus bo pieszo będzie to dobre 600 metrów czyli jakieś 20 minut wg jego kalkulacji. Uhm, uśmiechnąłem się tylko, podziękowałem za pomoc i…poszedłem pieszo bo Nowozelandczycy nawet do własnego ogrodu skłonni pojechać są autem….
Nadeem zjawił się punktualnie o 20., w swoim nienagannym, mocno przylegającym do atletycznego, ciemnobrązowego ciała ubraniu, argentyńskiego gracza polo wyglądał bosko, zmierzyłem go od stóp do głów i od razu nabrałem ochoty go rozebrać i skonsumować, poszliśmy jednak na drinka do baru, gdzie opowiedział mi o tym, że planuje zrezygnować z funkcji CFO i przenieść się do Anglii albo Australii. Jeśli wszystko ułoży się po jego myśli, fidżyjski syn wyspy i potomek ludożerców jak czule go nazywam, przeniesie się do Europy i będziemy mogli się odwiedzać.