Jako kilkuletni dzieciak uwielbiałem podróżować palcem po mapie, za zaoszczędzone pieniądze kupowałem sobie coraz to nowsze atlasy świata z kolorowymi zdjęciami i w wyobrażałem sobie gdzie mógłbym pojechać na wakacje gdybym miał dużo pieniędzy. Pamiętam jak w jakiejś gazecie chyba w „Twoim Świecie” wpadł mi w oko katalog „Podróże” napisany i wydany przez M. Niezabitowską. Koniecznie chciałem go mieć w swoich zbiorach, bo katalog-album posiadał pełno kolorowych zdjęć z najbardziej egzotycznych miejsc świata plus dokładne opisy wszystkich krajów Europy z wyszczególnionymi informacjami jak tam dolecieć, gdzie mieszkać, jak podróżować wewnątrz kraju, co zobaczyć i za ile. Taka pierwsza polska wersja przewodnika Lonely Planet na pięknym blyszczącym papierze który pachniał luksusem i czymś mocno nieosiągalnym. Traktowałem tę książkę jak prawdziwy skarb i po każdej podróży odhaczałem w nim miejsca, które udało mi się zobaczyć. Najpierw w Polsce a potem w Czechach, Francji, Hiszpanii, Anglii, Austrii, Holandii i Egiptu. Na te najbardziej egzotyczne podróże musiałem poczekać jeszcze 20 lat bo dopiero po latach udało mi się zrealizować marzenia małego chłopca i polecieć do USA, Kenii, Singapuru i Tajlandii. Potrafiłem godzinami przeglądać ten album za każdym razem odkrywając go na nowo. W jednym z rozdziałów aktorka opisywała w nim jak podróżując po Azji postanowiła skorzystać z okazji stop-over’u i polecieć do Rarotonaga jednej z Wysp Cooka.
Było to najbardziej egzotyczne miejsce jakie moja wyobraźnia potrafiła wtedy zwizualizować, z wypiekami na twarzy czytałem o wyspie, przepięknych plażach, palmach, o tym jak otwierać kokosy spadające z palm oraz o jakiejś kobiecie nazwisku Sobieski, która zamieszkiwała wyspę na pośrodku oceanu. Trzy dekady później i ja wylądowałem na lotnisku Avarua na Rarotonga z wypiekami na twarzy oczekując jak spełnia się tamto marzenie.