Piękne laguna i plaża zachwycają, ale tylko gdy sprzyja pogoda. Nazajutrz przez cały dzień było pochmurno i zastanawiałem się co ze sobą począć, bujałem się na hamaku na tarasie jak dziecko z chorobą sierocą gdy na pomoc przyszli butelka wina i zbyt drogi internet, ale było warto dla tych paru kosmatych wspomnień o smaku i zapachu czekolady.
Beachcomber Muri jest malowniczo położonym hotelem w sąsiedztwie laguny i biało piaszczystej plaży, posiada wygodne zejście do oceanu jak i pięknie utrzymany, cieszący oko ogród, idealne miejsce do ślubu w tropikach. Pokoje jednak przypominają standard lat 90. pełne są mrówek, starego sprzętu i braku wykończeń oraz przestarzałych rozwiązań. Zupełnie jak w hotelu na Mauritiusie – za to cena rekompensuje wszystko. Podczas gdy standardowo pokój kosztował 500-800 NZD jak płaciłem tylko 350.
Gdy świeciło słońce, wstawałem wcześnie rano i chodziłem na długie samotne spacery wzdłuż prawdziwie biało piaszczystej plaży. Przyglądałem się domom, które wybudowali tutaj bogaci mieszkańcy wyspy i licytowałem, który podoba mi się najbardziej, co rusz łapałem się w myślach, jak bardzo brakuje mi M.
Na lunch zatrzymywałem się w IceBarze, w którym najchętniej zamawiałem cezara z owocami morza. Piasek zmieszany z drobinkami korali potwornie ranił mi stopy, co kilkanaście kroków musiałem szukać ukojenia w falach oceanu albo zmieniać trasę spaceru inaczej czułem się jak fakir. Przewodziła mną nieustająco jedna myśl – jak na kogoś bez pracy i wylądowałem w całkiem pięknym miejscu na świecie…
Odlatując z Rarotongi wpadła mi przypadkiem w ręce lokalna książka telefoniczna. Skusiło mnie żeby sprawdzić czy mieszka tutaj jakaś Sobieski. No i była! Jilian Sobeski 21079 Matavera – uśmiechnąłem się tylko do siebie w myślach.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.