W nocy udało mi się jeszcze porozmawiać z rodzicami i z M, we Wrocławiu trwa gorączka przygotowań do wesela mojego brata, jak tylko wrócę do Szwajcarii zabieram M. i lecimy razem do Polski. Dla M. to jedyna w swoim rodzaju szansa zobaczenia polskiego wesela i spotkania się z moimi rodzicami. Koledzy w pracy opowiadają mu już niestworzone historie o tym ile to się u nas pije na weselu, że mamy sprośne zabawy o północy, że bójki są na porządku dziennym. M. niby tego nie słucha, ale przy byle okazji pyta by potwierdzić, czy to co usłyszał jest prawdą czy kolejną wyssaną z palca bzdurą. Pod moją nieobecność opanował dwa nowe słowa absolutnie niezbędne podczas pobytu we Wrocławiu: gorzko i rusz dupę. Moja matka zapewne będzie wniebowzięta jak usłyszy z jego ust to ostatnie…
Im bliżej samolot był celu naszej podróży, tym większy banan rysował się na mojej i tak już opalonej twarzy. Uwielbiam Fidżi – za morze, palmy, widoki, ludzi i obietnicę dobrej zabawy. Nim na dobre postawiłem swoją stopę na tej ziemi po raz drugi w życiu, musiałem poddać się bardzo drobiazgowej kontroli urzędnika imigracyjnego. Wypatrzył mnie w kolejce, potem kilka minut męczył pytaniami, kazał pokazywać rezerwacje hotelową i bilet powrotny, pytał mnie szczegółowo o wszystkie moje plany na Fidżi, co robiłem w Auckland i na Wyspach Cooka, z kim spotkam się tutaj. W pewnej chwili moje ego i doświadczenie podsunęło mi myśl czy on aby przypadkiem na mnie nie leci.
Przy wyjściu z hali przylotów dostałem naszyjnik z muszelek, kilka kolorowych broszur lokalnego biura podróży, potem wsadzono mnie do klimatyzowanego busa i ruszyliśmy w kierunku Denerau.
Choć w lutym wyspę nawiedził potężny huragan o którym szeroko rozpisywała się prasa, po drodze nie dostrzegłem wielkich spustoszeń, których ponoć wtedy dokonał. Dopiero później, rozmawiając z lokalnymi ludźmi, usłyszałem o dramatycznej sytuacji w bardziej prowincjonalnej części kraju.
Dostałem pokój 182 w tej samym skrzydle hotelu co rok temu, z osobnym pokojem dziennym, sypialnią i zapleczem kuchennym, z wyjściem na taras i do ogrodu. Wracały wspomnienia… Tym razem byłem tutaj sam, ale zupełnie mnie to nie martwiło.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.