M. kupił bilety na koncert R. Zero w Arenie w Weronie. Jedną noc było mi zaledwie dane przespać w swoim łóżku w Bernie, ale nawet nie całą, bo o 5 mieliśmy pobudkę. Wieczorem po powrocie do domu czekało mnie robienie prania i przepakowywanie walizek. Spałem jak zabity w pociągu do Mediolanu, a potem w czerwonej strzale z Mediolanu do Werony. Chodzę ciągle permanentnie niewyspany, ale szkoda mi czasu na marnowanie go w łóżku. Uwielbiam Włochy za jedzenie i ceny. Nim przesiedliśmy się na pociąg do miasta Romea i Julii wpadliśmy do wino-baru na kawę, panino con prosciutto i kieliszek prosecco. Taki zestaw w Szwajcarii kosztuje razy dwa tyle co tutaj więc wydaje się śmiesznie tani.
Włochy z M. nieodzownie kojarzą mi się pysznym jedzeniem i zakupami. Skoro teraz nie pracuję i tym samym nie zarabiam, w dodatku jak prawdziwy klient/ konsument wolę na swoim koncie bankowym widzieć więcej zer niż mniej dlatego sklepy i butiki omijałem szerokim łukiem. Jedyne na co się skusiłem to plastikowy swatch w sam raz na wyprawę po Ameryce Południowej w lipcu. M. za to szalał, co chwilę coś przymierzał i zaraz kupował, mnie też próbował wcisnąć jakiś nowy niepotrzebny łach tłumacząc, że to niebywała okazja albo że to coś co ewidentnie mi pasuje. Jego sztuczki jednak na mnie nie działały i chyba zrobiło mu się mnie trochę szkoda, bo gdy nie patrzyłem kupił mi w prezencie koszulkę. Dwa razy dziennie objadaliśmy się owocami morza, mięsem oraz pastą okraszanymi mozzarellą, ragu, pesto, gorgonzolą i wypijaliśmy po butelce valpolicelli. We Włoszech nie da się nie przytyć bo wszystko wygląda, smakuje i pachnie tak wspaniale tak kusząco, że nie potrafię sobie nigdy niczego odmówić.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.