La Dehesa leży tak daleko od centrum, że dojazd tam metrem nie wchodził w grę. Po intensywnie spędzonej nocy obudziłem się później niż zwykle, leniwie zwlokłem się z lóżka i zszedłem na śniadanie. Nie śpiesząc się z niczym układałem w myślach plan dnia. Wiedziałem na pewno, że bezczynne siedzenie w hotelu nie wchodziło w grę. Wokoło nie było po prostu nic, zwykła dzielnica domków jednorodzinnych a wokoło góry.
Około południa kazałem taksówkarzowi zawieźć się do dzielnicy Bellavista. Akurat trwało jakieś święto bo ulice wypełnione były ludźmi, uliczni straganiarze sprzedawali pierdoły, dzieci biegały bezpańsko a restauracje przeżywały prawdziwy bum. Galindo, w którym z M jedliśmy kiedyś pyszny lunch było pełne, siłą rzeczy musiałem wybrać inne miejsce.
Zupelnie zapomniałem jak klimatyczne jest to miejsce. Bellavista przyciaga artystów i bohemę stad pełno tutaj teatrów i kolorowych ludzi.
Długo spacerowałem docierając aż do Plaza de Armes skąd chciałem taksówka wrócić do La Dehesa. Spodobało mi się takie chodzenie bez celu, pomyślałem że nie mam co się śpieszyć z powrotem do hotelu bo nic ciekawego mnie tam już nie czeka. Przekonany o swojej dobrej orientacji w mieście ze słuchawkami w uszach szedłem przed siebie, wspominając wydarzenia ostatnich dni, ludzi których spotkałem w Kuala i Sydney, rozmyślałem o tym jeszcze mnie czeka przemierzając Amerykę Południową i na co czekam z niecierpliwością. Dobry humor na przemian mieszał się z czarnowidztwem, co czeka mnie po powrocie do Szwajcarii, konieczność szukania nowej pracy, przeprowadzka, powrót do Polski.
Wiem tylko że kiedyś będę wspominał ten okres swojego życia z sentymentem, jako słodki czas wolności, bezrobocia, młodości i przygody. Może stwierdzę, że dzięki temu moje życie ulegało zmianie i znajdowałem się w najbardziej odpowiednim do tego celu miejscu – w pięknym kraju gdzieś w Ameryce Południowej. Muszę wykorzystać ten czas, wykorzystać każdą chwilę, niech się wszystko ułoży samo, tutaj w Chile albo w następnym pięknym miejscu.
Zamyślony nie zwracałem uwagi na mijane po kolei miejsca i stacje metra. Ulica ciągnęła się w kierunku centrum Costanera skąd planowałem wziąć już taksówkę. Przeszedłem prawie 4 kilometry kiedy zaczęło się już ściemniać a ja zorientowałem się, że chyba coś jest nie tak, nigdy nie powinienem mijać dworca centralnego ani galerii Plaza Mall. Włączyłem nawigację w telefonie i zaliczyłem wkurw – od 90 minut szedłem w zupełnie przeciwnym kierunku i na dodatek w tym właśnie momencie padła mi bateria w telefonie.
Kierowca, który wiózł mnie potem do Radissona był przeszczęśliwy z kursu, który mu się trafił, ponad 20 kilometrów na szczęście bez korków.