Recepcjonista z hotelu Casa Gardenia zamówił mi taksówkę na 12.30 choć mój lot był o 15. Nie protestowałem, bo w końcu pewnie wie lepiej ile zajmuje dojazd na lotnisko w sobotę. Trochę zacząłem się niecierpliwić kiedy kierowca zaczął się spóźniać z powodu korków. Te wąskie uliczki, często jednokierunkowe na starym mieście miały to do siebie, że szybko się blokowały i nie pomagała nawet interwencja policjantów drogowych stojących na każdym niemal skrzyżowaniu próbujących upłynnić ruch.
Samochód się nie zjawiał, utknął dwa bloki od hotelu, zaproponowałem żebyśmy nie czekali aż podjedzie pod hotel tylko podeszli w jego kierunku, będzie szybciej.
Na lotnisko pędziliśmy jak szaleni, ciągle zerkałem na zegarek bo Copa wymaga stawienia się na odprawie najpóźniej 90 minut przed odlotem. Wparowałem do hali odlotów spóźniony. Na dodatek zatrzymali mnie do kontroli zadając mnóstwo pytań o cel pobytu w Ekwadorze. Koleś drążył temat, ledwo klejąc zdania po angielsku a ja oczami wyobraźni widziałem już jak zamykają mi check-in. Uff udało, miły chłopak na odprawie przymknął oko na moje spóźnienie za co obdarowałem go najszczerszym uśmiechem na jaki potrafiłem się zdobyć. Przed kontrolą paszportową zatrzymano mnie ponownie, znowu musiałem pokazywać paszport, tłumaczyć się z pieczątek, celu pobytu w Quito, gdzie byłem i mieszkałem, w jakich krajach byłem i po co, kazano pokazać mi bilety i rezerwacje hotelowe. Odprawa paszportowa odbyła się już bez większych przeszkód za to gdy dotarłem pod wyznaczone wejście do samolotu i wygodnie rozsiadłem się w fotelu niespodziewanie wywołano moje nazwisko. To że je wyczytano nie wzbudziło mojej czujności. Miła pani z obsługi Copa Airlines poinformowała mnie, że mój bagaż został wybrany to szczegółowej kontroli. Poprosiła mnie żebym poczekał, bo zaraz ktoś tutaj po mnie przyjdzie. Razem z celnikiem zjechaliśmy gdzies na dół, może nawet do osobnego budynku, prowadzony wieloma korytarzami zszedłem do jakiegoś niewielkiego pokoju, w którym czekali na mnie policjanci i żołnierze. Rosły mundurowy z surowym wzrokiem spytał mnie, która torba jest moja. Poprosił żebym ją otworzył. Potem kawałek po kawałku sprawdzano mój bagaż. Zaglądali w skarpetki, wkładki do butów, sprawdzali zawartość tubki z pastą do zębów i buteleczki z płynem do soczewek, worek z brudną bielizną i etui na okulary, otworzyli nawet paczkę papierosów i wąchali jej zawartość. Potem zaczęło się obstukiwanie torby i szukanie drugiego dna albo ukrytej skrytki. Na koniec sprowadzono psa, który jeszcze wszystko obwąchał włącznie z moją teczką i kieszeniami u spodni a urzędnik rozpoczął na nowo tyradę pytań: dlaczego, jak długo, po co , do kiedy, gdzie, z kim. Choć nie miałem nic do ukrycie zestresowałem się całą sytuacją, chyba każdy by się na moim miejscu by tak zareagował. 15 minut później było już po wszystkim, odetchnąłem z prawdziwą ulgą, mogłem wrócić do hali odlotów bo właśnie ogłoszono boarding.