Wróciłem przed chwilą z ostatnich zajęć w Instytucie. O. zaprosił mnie na lunch do TGI i szybkie piwo, którego nadmierne spożywanie usprawiedliwiamy panującymi upałami. Na 14 umówiony miałem przecież masaż, o którym prawie bym zapomniał. Rozbierać zacząłem sie już w windzie, tak że gdy wparowałem do pokoju rzuciłem tylko ciuchy na podloge i wskoczyłem pod prysznic. Jeszcze mokry wyskoczyłem spod prysznica, wpadłem do pokoju i przez moment poczułem jak pod stopami zostawiam mokre ślady na hotelowej wykładzinie. Pośpiesznie ubrałem skarpety i sięgnąłem po porzucone byle jak buty gdy zorientowałem się że chyba nie do końca jestem suchy, bo skarpety od spodu były całe mokre. Stojąc w korytarzu i próbując wymyślić co teraz poczułem jak woda kapie mi na głowę… z sufitu. Na korytarzu zauważyłem olbrzymią mokrą plamę na wykładzinie. Lało się spod podwieszanego sufitu, krople przeciskały się między halogenami i bałem się, że zaraz coś pierdyknie albo jakieś gorsze nieszczęście. Zgłosiłem problem na recepcji, jakiś magik przyszedł sprawdzić co się stało, po kwadransie miałem w pokoju całą brygadę specjalną a recepcjonista zaproponowali mi zmianę pokoju. Za 12 godzin i tak miałem wymeldować się z hotelu, ale wszystko wskazywało na to że już teraz będę musiał się spakować, by zmienić pokój. Gdyby zdarzyło się wcześniej dłużej nacieszyłbym się przestronym apartamentem, który dostałem od nich w prezencie.
***
To był zupełnie inny kurs, ani trochę nie przypominał tego z Mannheim skąd chciałem ewakuować się juz po pierwszym tygodniu. Ludzie w grupie byli w większości w podobnym wieku, wszyscy pracowali, każdy miał coś ciekawego do powiedzenia. Dużo było Hiszpanów, Anglików, Włochów, Amerykanów, Azjatów, trafił się Brazylijczyk, kilku Węgrów, Rosjanka i Polka. Dziś był ostatni dzień kiedy pojawiłem się na zajęciach, wstałem, spokojnie zjadłem śniadanie i poszedłem do szkoły dopiero na drugą lekcję. Tak bardzo nie chciało mi się zrywać dziś wcześnie z lóżka, a że już jestem dużym chłopcem i sam płacę za swoje zajęcia nikt nie może zabronić mi wagarowania. Wieczorem miał odbyć się pożegnalny Stamtisch i zastanawialem się jak się z niego wymigać. Chciałem przekonać chłopaków, że lepiej będzie wyskoczyć najpierw na wspólny lunch a wieczorem spotkać się w ulubionym barze. Na zajęciach było ciekawie, z lekkim rozżaleniem myślalem o tym że to juz ostatni raz kiedy spotykamy sie w tym gronie. Anna, Sharon, Robin, Gulliermo, Jason, Oliwer – wszyscy wybierali się wieczorem do restauracji, wymusili na mnie żebym i ja tam się pojawił. Pojechaliśmy razem z Oliverem taksówką, bo upały nie ustępowały. Zaczęło się niewinnie od kolacji i kufla piwa, ale potem towarzystwo się rozkręciło, były kolejne piwa, narodowe przyśpiewki i nawet tańce.
Do radissona wracałem razem z Sharon, oboje zgodziliśmy się, że wieczór bardzo się udał, choć w jej przypadku bardziej chodziło o przystojnego kelnera z Gasthaus Quell.
To nie nasz pierwszy pobyt w stolicy Austrii, ale krótki pobyt w porównaniu z możliwością mieszkania tutaj przez kilka tygodni to zupełne różne doświadczenia. Nie koncentrowaliśmy się na głównych atrakcjach turystycznych, ale na poznawaniu mniej znanych uroczych miejsc Wiednia. Uważam że byłoby cudownie móc tutaj się przeprowadzić, zamieszkać i pracować na stałe.
***
Samolot do Zurychu odlatywał wcześnie rano, o 4 byłem już na nogach, spakowany wracałem do domu tylko po to, żeby zostawić M. cały kosz rzeczy do prania, dać buziaka, przepakować torbę i zaraz wracałem na lotnisko. Jutro wesele V. i A. w Amsterdamie.