Po długim i ekscytującym spacerze mieliśmy ambitne plany znalezienia fajnego miejsca na kolację, marzył nam się lokalny tanjarin i butelka wina, ale że byliśmy w kraju muzułmańskim o tym ostatnim mogliśmy zapomnieć. Krakowskim targiem wylądowaliśmy na kolacji w hotelu i były nawet moje ulubione ostrygi. Całkiem fajny ten Radisson, choć widać, że obsługa musi się jeszcze wiele nauczyć. Zadziwiające, że we wszystkich krajach arabskich powtarza się ten sam schemat, tłumy personelu do obsługi gości a jak klient chce coś zamówić musi uzbroić się w cierpliwość i czekać w nieskończoność.
Rankiem po śniadaniu pojechaliśmy na wycieczkę do Essaoury. W minibusie oprócz nas jechała jeszcze para Hiszpanów, wśród nich jeden taki wysoki, atletyczny, niezwykle ponętny podmiot w obcisłych dżinsach, na widok którego mógłbym zrezygnować z wycieczki, i z którym najchętniej zaszyłbym się w małej, ciasnej chatce Tuaregów, rzucił go na ręcznie robioną, bogato zdobioną marokańską karimatę i nie wychodził stamtąd przez cały dzień i noc pokazując sobie pozycje nieskończoność i strzelając jak petarda. Marrakesz jest podobno znany z oferowania różnych cielesnych uciech, ale nie skusiłem się na żadne prócz tych stricte wizualnych, a to przecież wiadomo, że nie grzech. Chodząc po lokalnym suku raz po raz dostawałem oferty masażu w specjalnej cenie, ale jak patrzyłem kto go oferował to brało mnie obrzydzenie, bałem się, że miałbym traumę po takim doświadczeniu.
Po wyczerpującej wycieczce i powrocie do Marakeszu nie mieliśmy zbytniej ochoty na nic więcej prócz kilku kartoników sushi na wynos i butelki czerwonego wina na hotelowym balkonie, po których znów spaliśmy jak zabici.
Na niedzielę zorganizowałem dla nas wycieczkę do Ourazaz, nasz kierowca Mustafa przyjechał po nas do hotelu o zabójczej porze 7 rano. Tym razem towarzyszką z Hiroszimy, która swoją łamaną angielszczyzną opowiadała nam o swoich wrażeniach z pobytu na Afrykańskim lądzie. Tak się wczuła w swoje opowieści, że na trasie pełnej zygzaków i górskich serpentyn dostała choroby lokomocyjnej która skutecznie ostudziła jej zapał.
Wizyta w studiu filmowym Atlas była bardzo miłą niespodzianką, nigdy przedtem nie byłem w takim miejscu dlatego oniemiałem gdy mogłem pozować do zdjęć podnosząc styropianowe głazy albo biegając po atrapie starożytnej egipskiej świątyni.