Rano przy śniadaniu minę miał nie tęgą, do hotelu wrócił na mocnym kacu, szczerze mówiąc, nawet nie wiem nawet o której, bo jeszcze spałem. Zostawiłem go w Qube po tym jak zorientowałem się, że całkiem nieźle wychodzi mu urabianie tubylców a nieograniczony dostęp do kolejnych kolorowych drinków gwarantowany ma całą noc. Czy był świnką i robił coś w zamian w to już nie wnikałem. Cieszyłem się na myśl, że miałem go wreszcie z głowy.
Podczas gdy on odsypiał nieprzespaną noc zamówiłem taksówkę i kazałem zawieźć się pod Panteon. Mówi się, że jak człowiekowi niczego nie potrzeba i niczego nie szuka, wtedy najłatwiej o udane zakupy i tak właśnie było w moim przypadku. Wprost z ulicy wszedłem do sklepu z odzieżą dla panów i niechcąco znalazłem sobie piękny garnitur od włoskiego projektanta, który odbiorę przy następnej wizycie w Wiecznym Mieście. W ułamku sekundy poprawił mi się nastrój, w niepamięć poszła ostatnia noc i „garb” który za sobą tutaj ściągnąłem, potem jeszcze tylko kawka, aperol spritz i byłem gotowy odkrywać Rzym w pojedynkę, dziwna radość zapanowała w sercu a uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Goran dojechał do mnie dopiero po 14, zabrałem go na lunch do najbardziej zapyziałego turystycznego gniota w sercu Piazza Navona, gdzie serwują same turystyczne menu a taką np. caprese za okazyjną cenę 18 euro… Rozkoszy podniebienia nie uraczyłem, ale za to pierwszy raz siedziałem na obiedzie w restauracji w samym sercu największej turystycznej atrakcji Rzymu, z cenami z kosmosu. Mocne słońce i kolejne dwa aperole sprawiły, że jakoś przełknąłem tę gorzką pigułkę a arcywysoki rachunek poszedł w niepamięć.
Nie wiem ile kilometrów zrobiliśmy tego dnia, pieszo dotarliśmy do Campio di Fiori, Piazza Navona, Castel Sant’Angelo, Watykanu, fontanny di Trevi, Forum Imperiali i Koloseum a na koniec dnia nie czułem już nóg. Nie było jednak zmiłuj się i kolejny wieczór spędziliśmy w klubie, tym razem w Planet na Via del Commercio. Pojawiliśmy się tam późno w nocy, było dobrze po pierwszej, obawiałem się, że może nie będą chcieli nas wpuścić, ale zupełnie niepotrzebnie. To miejsce o wiele bardziej przypadło mi do gustu: kolorowy, rozbawiony tłum, kilka sal tanecznych, różnorodna muzyka, brak kolejek do baru i względna czystość, mieli nawet pokaz karaoke, które kilka razy udało mi się zobaczyć przechodząc z jednej sali do drugiej i muszę przyznać, że niektórzy naprawdę dali popis talentu.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.