Od zawsze uważałem się za osobę rozsądną i rozważną, która potrafi przewidzieć konsekwencje swoich zawodowych decyzji. Miałem instynkt a czasem po prostu pomagało mi zwykłe szczęście, tak czy owak uchroniło mnie to przed złymi decyzjami i niepotrzebnymi zawirowaniami.
Od najmłodszych lat wiedziałem, że jeśli kiedyś dojdę do większych pieniędzy będę potrafił nimi gospodarować, dorastałem w przekonaniu, że duże pieniądze to przede wszystkim odpowiedzialność. Wierzyłem, że nie zatracę się w hulaszczym życiu, używkach, nie uderzy mi sodówka, przyjaciele będą mogli liczyć na moją pomoc, będę potrafię dzielić się sukcesem. Nie będę chciał się od nikogo odgradzać ani afiszować odmiennym stylem życia. Nie czułem się też niewolnikiem drogich, luksusowych przedmiotów na utrzymanie, których mnie nie stać. Daleko mi do typowego ciułacza odkładającego każdy zarobiony grosz, potrafię cieszyć się zbytkiem, podróżami i wygodnym życiem tyle że nigdy nie zapominam o rodzinie i przyjaciołach.. Osobiście nie znoszę tylko pozerstwa, choć z drugiej strony nic mi do tego kto jak wydaje swoje pieniądze.
Doprawdy nie wiem skład wziął się we mnie ten swoisty naturalny kręgosłup.
Latami obserwowałem tych, którym udało się osiągnąć wysoki status społeczny i dobra materialne. Dzięki wypadkowej pracy, talentu, układów i szczęściu, zaszli imponująco daleko na szczeblach zawodowej kariery by potem nagle spaść z piedestału. Im wyższy zajmowali stołek, tym upadek z niego był bardziej bolesny. Milkły telefony, odsuwali się znajomi, ograniczały się wpływy. A ci, którzy do tej pory się podlizywali, przestali to robić. Obserwując ich próbowałem samemu przygotować się na taki scenariusz. Wydawało mi się, że wystarczy mieć plan, wierzyć w siebie, poświęcić odpowiednią ilość czasu, siły, zapału i energii, wykorzystać zdobywane latami doświadczenie i znajomości, by wdrapać się na szczyt, powtórzyć dawny sukces i przywrócić niegdysiejszy stan rzeczy. A dziś spacerując po Modenie, niczym fale morski brzeg atakują mnie wątpliwości, zaczyna brakować mi sił, zatracam się ścigając przeszłość, powoli zaczyna docierać do mnie, że moje 5 minut trwało 10 lat i chyba czas pogodzić się z myślą, że tamto minęło już bezpowrotnie. Czas otrzepać poszarpane piórka i zastanowić się co mógłbym robić w życiu innego, ostatecznie zamykając za sobą dawny rozdział.
Tak, brak pracy jest zawsze okazją do zastanowienia się nad dotychczasowym życiem i przyszłością…
Taka sytuacja, która upokarza i niszczy, przede wszystkim płaszczyznę zaufania do samego siebie i do własnych sprawności.
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.