Wstałem rano i zrobiłem nam kawy. Od wczoraj boli mnie gardło, niby nałykałem się pastylek strepsils, ale wciąż czuję jakby coś piłowało mnie w gardle. Co chwilę muszę odchrząkiwać, bo inaczej mówię z dziwną chrypką. Mam tylko nadzieję, że w najważniejszym momencie nie stracę nagle głosu – pomyślałem i szybko ogoniłem tę myśl, po czym na pół jeszcze zaspany poczłapałem w kierunku kuchni. M. zszedł po samochód kiedy pośpiesznie wrzucałem nasze rzeczy to walizki. Kupiony w Rzymie elegancki garnitur od kilku dni dumnie wisiał na framudze drzwi przypominając, że to wielki dzień wydarzy się już niedługo. W Szwajcarii czwartek był dniem wolnym od pracy, dlatego wyjeżdżając zbyt późno ryzykowaliśmy, że utkniemy w wielokilometrowym korku przy wjedzie do Tunelu Świętego Gotarda.
Ostatecznie nie było źle, w korku utknęliśmy jedynie w okolicach Lucerny, a potem droga minęła już prawie bez przeszkód.
Novotel Paradiso sprawił nam miłą niespodziankę, przydzielając nam olbrzymi suit z widokiem na Lugano. Pomyślałem, że nawet dobrze się składa, bo posiadanie dwóch osobnych łazienek, dwóch pokoi i większej przestrzeni sprawi, że przynajmniej nie będziemy na siebie ciągle wpadali, wzajemnie pośpieszali czy jakkolwiek działali sobie na nerwy.
Ticino przywitało nas słoneczną pogodą, było przyjemnie ciepło ale wcale nie duszno.
Nie czuję stresu, ale każdą chwilę mam wrażenie przeżywać intensywniej, staram się zwracać uwagę na szczegóły żeby jak najwięcej zapamiętać z tego dnia. W drodze do Lugano odebraliśmy kwiaty do butonierki podarowane nam przez A.
Nawet przez moment nie żałowałem, że wybraliśmy na tę wyjątkową okazję właśnie to miejsce. Ticino i jezioro Como wydają się najbardziej trafnym miejscem do spędzenia tak wyjątkowego dla nas dnia. Piękne szwajcarskie widoki, niesamowita sceneria, gwarancja pogody, bliskość Włoch.
Przez chwilę planowałem zaszyć się w jakimś spa ale nic nierobienie może wykończyć. W spa czuję się jak w psychiatryku, tylko z leżakami w sztucznym świetle i szlafrokami zamast kaftanów. Nie, to byłby chybiony pomysł.
Zawsze miałem szczęście do płytkich, nieodpowiedzialnych i niedojrzałych facetów. Nigdy nie myślałem, że kiedykolwiek zdecyduje się na ślub, ale od miesięcy niezmiennie uważam to za najlepszą życiową decyzję. Miałem dużo związków, długotrwałych lub mniej, zawsze byłem pewien, że to ta jedyna. Ale później zrozumiałem, że nie ma czegoś takiego jak jedyna miłość. Ciągle poznajemy kogoś nowego, ludzie nas fascynują, M. jest czasami nieodpowiedzialnym facetem, a ja temperamentnym facetem. Kochamy się, ale czasami dochodzi do sytuacji, że wsiadam w samolot i na cztery dni lecę gdzieś nad morze. Myślę, że tak już zostanie i wcale mnie to nie odstrasza.