Po ostatnim wypadzie do Como wiedzieliśmy jak długich korków możemy spodziewać się na trasie, dlatego by ich uniknąć pojechaliśmy w stronę Przełęczy Św. Bernarda. Udało się nam nawet dość wcześnie wyruszyć spod domu, w ekspresowym tempie dotrzeć do Włoch i wbić się na Adriatikę. Początkowo kręciłem trochę nosem z niezadowolenia, że na sam koniec włoskiego cypla musimy tarabanić się czterokołowcem. M. dość szybko przekonał mnie, że dzięki temu możemy zabrać ze sobą dużo więcej rzeczy, wywieźć zalęgające w kartonach w pakamerze przedmioty-śmieci których nie używamy od lat, a w drodze powrotnej zrobić gigantyczne spożywcze zakupy. Ile razy jesteśmy w Como zawsze zatrzymujemy się przy jakimś wielkim hipermarkecie i bez żalu wydajemy 600-800 euro, bo za te same zakupy w Szwajcarii wydalibyśmy 2,5 razy więcej więc oszczędności są znaczne.
Od momenty przekroczenia granicy szwajcarsko-włoskiej upał stal się nieznośny, z nieba lał się 40 stopniowy żar a jedyne co mój organizm przyjmował bez ograniczeń były zimne napoje i lody. Do Lecce dojechaliśmy ok. 14, na Adriatyce staliśmy trochę w korkach, ale w sumie nie było aż tak źle. Znajomy recepcjonista, w naszym ulubionym hotelu powitał nas szerokim uśmiechem i wręczył klucze do pokoju. Polubiliśmy 8piu, za jego czystość, prostotę, wygodę, funkcjonalność oraz ceny. Wcale nie potrzebujemy spać w Hiltonie czy Risorgimento, w których ceny w sezonie są horrendalne. W tym roku Lecce po raz drugi z rzędu odwiedziła Madonna i mieszkańcy Fasano pękali z dumy, że gwiazda tego formatu wybrała na swoje wakacje właśnie ich region.
Jeszcze tego samego wieczoru spotkaliśmy się z całą rodziną na kolacji w Cantina Don Caruso w San Pietro in Lama. Było przyjemnie i nieskrępowanie, po mimo wieczornej duchoty, z niespotykana dla siebie lekkością wykrzesałem z siebie pokłady entuzjazmu oraz dobrego humoru i zabawiałem naszych gości najlepiej jak tylko potrafiłem. Wszystko przebiegało w bardzo luźnej atmosferze dopóki siostrzenica M. nie spytała niespodziewanie czy to prawda, że się pobraliśmy? Przez chwilę miałem wrażenie, jakby wszyscy goście w restauracji wstrzymali oddech. Obaj potwierdziliśmy zgodnie ten fakt, a ja zaraz potem beztrosko zaniosłem się od nadmiaru radości co natychmiast wzbudziło salwy śmiechu i okrzyki gratulacji.
Przy kolacji wpadłem na pomysł, by kolejny wieczór spędzić z mamą M. Ten trochę się krygował, tłumaczył, że jeśli zaprosimy ją na kolację, wypadałoby zaprosić też brata, a jeśli jego, to także najstarszego z żon, plus siostrzenicę… Tak zaczął wszystkich wyliczać, roztaczając przede mną wizję powtórki biesiady na nasz koszt, że obudziło się we mnie liczydło, przekalkulowałem sobie wszystko w pamięci i szybko urwałem temat.
Archiwum
Tagi
- amore
- Anglia
- Argentyna
- Australia
- Austria
- Azerbejdżan
- Bahrajn
- Bali
- Brazylia
- Chile
- Chiny
- Chorwacja
- Ekwador
- emigracja
- Estonia
- Fidżi
- Filipiny
- Finlandia
- Francja
- GH
- Gruzja
- Hawaje
- Hiszpania
- Holandia
- Hongkong
- Indie
- Iran
- Irlandia
- Islandia
- Japonia
- Kanada
- Karaiby
- Katar
- Kazachstan
- Kolumbia
- Laos
- Liban
- Malezja
- Malta
- Maskareny
- Mauritius
- Mądrości
- Nepal
- Niemcy
- Nowa Zelandia
- Oman
- Palau
- Panama
- Peru
- podróże
- Polinezja
- praca
- RTW
- Rumunia
- Serbia
- Seszele
- Singapur
- St. Maarten
- studia
- Szwajcaria
- Szwecja
- Tahiti
- Tajlandia
- tanzania
- Turcja
- USA
- Warszawa
- Wietnam
- Wrocław
- Wyspy Cooka
- włochy
- Zanzibar
- ZEA
- związek
- Łotwa