Któregoś pięknego dnia koleżanka z recepcji idąc w moje ślady, postanowiła zadbać o nieskazitelność swojego uśmiechu, za moją namową zadecydowała poprawić sobie uzębienie. Padło na zagranicę, bo w malowniczej Szwajcarii zapłaciłaby podwójnie jeśli nie potrójnie. Jej chłopak B. polecił jej sprawdzonego dentystę w stolicy Węgier i tak przez kilka miesięcy, co parę tygodni przemierzała trasę Berno-Budapeszt celem kolejnych wizyt u specjalisty. Któregoś razu, przypadkiem wypatrzyła, że pociąg z wagonami sypialnymi kursuje na trasie Zurych Wiedeń. Pomyślała, że mogłaby być z tego niezła przygoda wybrać sie z kimś na przejażdżkę tam i spowrotem, zmontować małą imprezkę przez noc, w ciągu dnia zwiedzić Wiedeń, w którym nota bene nigdy nie była, a wieczorem wrócić do domu. Ucieszyłem się jak dzieciak kiedy zaproponowała mi ten wyjazd! Oboje mamy swoje lata, przeto cenimy wygodę i luksus, ale podobnie czasami lubimy spontan, z gwarancją dobrej zabawy. Wtedy nie przeszkadza nam jeśli się przy tym trochę pobrudzimy, spocimy, zbrukamy i prześmierdniemy, w końcu od brudu się nie umiera. Kiedy zadzwoniła, że znalazła termin i tanie bilety nie wahałem sie ani sekundy! Przez następnych kilka tygodni żyliśmy tym wyjazdem, przy każdym spotkaniu planowaliśmy kto co ze sobą zabierze i co będziemy robić.
W końcu nadszedł długo wyczekiwany koniec tygodnia. Spotkaliśmy się na dworcu, B dotarła na miejsce zbiórki 5 minut przede mną i zdarzyła zamelinować się w Cafe Spetaccolo z kieliszkiem białego wina, a że do odjazdu pociągu mieliśmy prawie pół godziny nie mogłem do niej nie dołączyć. Przed wyjściem z domu zdążyłem się cały odrobaczyć, wymyć, wyszorować, zdezynfekować i oklepać talkiem oraz wonnymi perfumami, bo najbliższe 36 godzin mieliśmy spędzić bez kontaktu z bieżącą wodą. Wskoczyłem w wygodny dres i gdy B zobaczyla mnie na dworcu mało nie padła z wrażenia. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy się w aż tak luzacko-wygodnych strojach. Pociąg podjechał punktualnie, okazało się że B przygotowała małą niespodziankę w postaci butli szampana i kanapek. W dodatku zadbała o odpowiednią temperaturę bąbelków taszcząc ze sobą izotermiczną siatkę. Ze swojej strony mogłem jedynie wbić się pierwszy do pociągu i zająć nam wygodne miejsca na piętrze wagonu, przy okrągłym stole a’la prywatny lounge! Współpodróżujący z ciekawością patrzyli na butelkę Moeta i zjawiskowo piękne kanapki z szynką i awokado, ale B od razu zastrzegła, że to tylko dla nas i nikogo do biesiadnego stołu zapraszać nie zamierzamy. Butelka pękła nim dojechaliśmy do Zurychu, w drodze robiliśmy zdjęcia i kręciliśmy video bezpośrednio relacjonując wszystko na instagramie, próbując uchwycić wyjątkowość tych chwil. Musiałem przyznać, że B naprawdę sie postarała, zimny szampan, kolorowe kanapki i dobry humor udzielały się nam przez całą drogę.
C.d.n.