Sopockie molo kojarzy mi się ze smakiem oranżady z dzieciństwa. Pamietam gdy tato zabrał mnie na kilkudniową wycieczkę autokarową do Gdańska Sopotu i Kartuz. Któregoś popołudnia wylądowaliśmy na molo w Sopocie, mieliśmy przerwę w zwiedzaniu i tato kupił mi butelkę oranżady. Było gorąco i bardzo słonecznie, na niebie nie było nawet jednej chmurki. Do tej pory pamietam niesamowicie orzeźwiajacy smak tamtej oranżady, jakby zrobiona była z jakiegoś specjalnego gatunku wody. Siedzieliśmy sobie w jakiejś knajpce przy molo i zazdrością patrzyłem na majestatyczny Hotel Grand.
Ja i M. leżymy na wygodnych leżakach w plażowej kafejce sącząc przez rurkę aperol spritz i łapiąc ostatnie dni lata. Wcześniej jakiś nieznajomy mężczyzna z obsługi Sheratona chciał wcisnąć nam leżaki w superatrakcyjnej cenie 100 złotych, ale grzecznie mu podziękowaliśmy. M. pstryka mi zdjęcia, na których wyglądam jak skupiony prezes, robiący przegląd codziennej prasy. Mam je do tej pory na pulpicie komputera i lubię do nich czasem wracać. Stwierdziła, że doskonale komponuję się z Grand Hotelem w tle. Śmiejemy się, że to miejsce dla starych ramoli.
Na molo zabrałem mojego M. kiedy z okazji moich urodzin spędzaliśmy w Trójmieście lipcowy długi weekend. Opalaliśmy się leżąc rozwaleni na długich, białych, drewnianych ławkach na końcu molo i zastanawialiśmy się, czy nie dałoby się tutaj wynająć kiedyś jakiejś łódki i popływać na pełnym morzu. M. spodobał się hotel który widział w oddali. Zaproponował byśmy kiedyś spędzili w nim weekend.
Weekend z rodzicami. W drodze na Hel zatrzymali się na kilka dni w Sopocie. Wynająłem dla nich olbrzymi apartament w Sheratonie z widokiem na morze a potem widziałem z jaką nostalgią patrzyli w stronę Hotelu Grand.
Dziś przyleciałem tutaj na interview. Stoję sobie elegancki, pod krawatem, na balkonie pokoju 315 z widokiem na morze i zaczyna docierać do mnie cała niesamowita magia tego miejsca, dziesiątki wspomnień, koncertów, festiwalów, rautów, powracają niegdyś usłyszane anegdoty, lata historii, dawni goście i melodie starych dawno niesłyszalnych piosenek. Jakbym oglądał stary film o dawnych bohaterach, którzy już odeszli, film o czasie który był. Szum morza jest taki sam, kojący i krzyczące na niebie mewy – nie przeszkadza mi nawet, że trochę zaczęło mżyć.