W dniu wylotu do Warszawy pogoda nie była wcale najgorsza, na wszelki wypadek jednak spakowałem pare cieplejszych rzeczy, bo ponoć miało niespodziewanie zrobić się zimno i co później się okazało bardzo dobrze zrobiłem. Siedzenia w domu miałem już absolutnie dosyć, i bez tego czułem się jakby wypluty i rozbity, spotkałem się na mieście z paroma osobami, ale ile można palić, pić, jeść i gadać. Niektóre dni po prostu przespałem, byleby dzień jakoś minął. W Warszawie spotkałem się na lunch z koleżanką z dawnej pracy, wybadać sutuację i możliwości zatrudnienia się np. w polskiej stolicy. Lunch i rozmowa były super, ale nic konkretnego się z tego raczej nie wykluje.
Chłopacy na barze w Radissonie, jak zwykle starali się dotrzymać mi towarzystwa, co było niezwykle miłe, ale i czasem zbędne, bo sam potrafiłem się o siebie zatroszczyć.
Spotkałem się kolegą z IG, na kawę z Penteusem na Zbawiksie a nawet z kumplem, którego nie widziałem prawie 5 lat. Każdy dzień wypełniony miałem spotkaniami, ale oto mi w gruncie rzeczy chodziło, byleby iść między ludzi a nie leżeć bezczynnie w olbrzymim hotelowym łóżku i beznamiętnie patrzeć w sufit.
Wszystko byłoby cudne i słodko pierdzące, gdyby w czwartek nagle nie spadł śnieg, a temperatura nie spadła do -10. Żeby nie odmrozić sobie twarzoczaszki przepłaciłem za taksówkę z hotelu na Centralny, by potem telepać się z zimna na peronie w oczekiwaniu na Pendolino do Krakowa.
W pociągu dostałem telefon z zaproszeniem na interview w przyszłym tygodniu we Wrocławiu. Dobrze, że wziąłem ze sobą garnitur, bo inaczej poszedłbym chyba w stylu mocno casualowym. W Krakowie spadło jeszcze więcej śniegu z deszczem i jeszcze bardziej spadła temperatura. Dygotałem jak osika, nie chciało mi się prawie w ogóle wyściubić nosa z hotelu i praktycznie skusiłem się na spacer tylko dwa razy: żeby zobaczyć wystawę Titanica w Forum i pójść coś zjeść na kolację, bo dość miałem monotonnego hotelowego żarcia.
Wystawa Titanica mile mnie zaskoczyła, nie była podobna do tej, którą zwiedziłem w Muzeum Titanica w Belfaście, ale jak na te warunki robiła wrażenie. Była mniejsza, mało było efektów 3D czy oryginalnych przedmiotów pochodzących z miejsca katastrofy, ale sposób opowiedzenia historii, efekty audiowizualne łączyły się spójnie w całość. Całkiem fajnie opowiedziana historia.
W strugach deszczu wracałem potem do hotelu, zatrzymałem się tylko na lunch w Fiorentinie, bo niespodziewanie nabrałem ochoty na ich raviolo z riccotą i jajkiem i żeby przy okazji trochę się ogrzać i osuszyć.