M. wrócił do domu z Włoch późnym wieczorem, nie mieliśmy za bardzo czasu wymienić wrażeń z naszych wyjazdów, bo rano wylatywaliśmy do Warszawy, dlatego praktycznie od razu położyliśmy się do łóżka. M. odkąd zdał egzamin sommelierski marzył o tym, aby któregoś dnia polecieć do Gruzji i zobaczyć tamtejsze winnice. Jego urlop miał potrwać jeszcze tydzień, dlatego zawczasu kupiłem nam bilety na samolot, zarezerwowałem hotel a przez lokalne biuro podróży wykupiłem nam wycieczki po Tbilisi, do Mcchety, Signagi, Kachety, Kazbegi, a nawet na jeden dzień do północnej części Armenii zobaczyć Haghpat i tamtejsze kompleksy klasztorne. M. był zachwycony tym pomysłem i w przypływie entuzjazmu zaproponował, że w ramach swoich niedawnych urodzin zaprosi mnie na kolację do najlepszej restauracji w Tbilisi.
Do Tbilisi lecieliśmy LOTem przez Warszawę, wymyśliłem dla nas 10 godzinny postój w stolicy, żeby przekonać M. że Warszawa wcale nie jest taka brzydka i mało atrakcyjna, bo taką niestety kilka lat temu wyrobił sobie o niej opinię, kiedy przez cały nasz wspólny pobyt lało jak z cebra. Na ten dzień zapowiadali piękną pogodę, miało być ciepło i bardzo słonecznie, jedyne czego nie przewidziałem, że akurat tego dnia przypadała kolejna rocznica jak spadla kaczka więc okolice Starego Miasta były zablokowane i wszędzie pełno było policji. Zaraz po wylądowaniu, nieobarczeni żadnymi bagażami wsiedliśmy do taksówki i pojechaliśmy na lunch na Poznańską. Na widok H15 M. zabłysły oczy, chodził po hotelu jak zaczarowany, zjedliśmy tam smakowity lunch, który on bez przerwy transmitował na Instagramie. Wpadliśmy nawet na pomysł żeby spędzić tutaj naszą pierwszą rocznicę ślubu, ale niestety na weekend 26 maja mieli juz komplet. Obiecałem mu, że na pewno jeszcze nie raz tutaj wrócimy skoro tak bardzo to miejsce przypadło mu do gustu. Z Poznańskiej pieszo udaliśmy się w stronę Ronda de Gaulle’a a stamtąd Nowym Światem do Zamku Królewskiego. Do Zamku nie było szans wejść z powodu zablokowanych ulic, to samo zresztą było z Pałacem w Wilanowie jak i z paroma stołecznymi muzeami. Po drodze mijaliśmy cale tłumy moherowych beretów z przepustkami umożliwiającymi wejście tego dnia na Plac Piłsudskiego i zobaczenie z bliska pomnika schodów do nieba. Byłem zniesmaczony tą hucpą, ale M. śmiał się tylko, bo w jego kraju nie takie rzeczy się działy. Stamtąd poszliśmy w kierunku synagogi i Złotych Tarasów a pod wieczór nadal pieszo w kierunku Starego Mokotowa do ostatniego punktu naszego krótkiego pobytu w polskiej stolicy – restauracji L’enfant Terrible. M. wiedział czego spodziewać się po tej niespodziance, bo nasłuchał się ode mnie o tym miejscu samych superlatyw, po tym jak odwiedziłem tę restaurację z K, bratem i moimi rodzicami, zawsze zachwalając tamtejsze menu i w ogóle samo miejsce.
Archiwum
Tagi
- amore
- Anglia
- Argentyna
- Australia
- Austria
- Azerbejdżan
- Bahrajn
- Bali
- Brazylia
- Chile
- Chiny
- Chorwacja
- Ekwador
- emigracja
- Estonia
- Fidżi
- Filipiny
- Finlandia
- Francja
- GH
- Gruzja
- Hawaje
- Hiszpania
- Holandia
- Hongkong
- Indie
- Iran
- Irlandia
- Islandia
- Japonia
- Kanada
- Karaiby
- Katar
- Kazachstan
- Kolumbia
- Laos
- Liban
- Malezja
- Malta
- Maskareny
- Mauritius
- Mądrości
- Nepal
- Niemcy
- Nowa Zelandia
- Oman
- Palau
- Panama
- Peru
- podróże
- Polinezja
- praca
- RTW
- Rumunia
- Serbia
- Seszele
- Singapur
- St. Maarten
- studia
- Szwajcaria
- Szwecja
- Tahiti
- Tajlandia
- tanzania
- Turcja
- USA
- Warszawa
- Wietnam
- Wrocław
- Wyspy Cooka
- włochy
- Zanzibar
- ZEA
- związek
- Łotwa
Muszę przyznać, że dowcipnie opisałeś swoje spostrzeżenia, więc lekko się czyta wszystkie perypetie.
Pozdrawiam
Taki moj urok! Dzieki