Pamiętam jak ze Szwajcarii wyjeżdżała Pam, dostała intratną pracę w FB w Dublinie i nawet dwa razy się nie zastanawiała tylko spakowała walizki, wypowiedziała umowę najmu mieszkania, zerwała wszystkie umowy z bankiem, ubezpieczycielem a za zaoszczędzone w Szwajcarii pieniądze wyprawiła huczne wesele i kupiła dom w Irlandii. Pamiętam, jak wieczór przed jej wylotem, spotkaliśmy się na lampce różowego szampana w Markthalle, która od lat już nie istnieje. Wyjeżdżała bez żalu i trochę się jej wówczas dziwiłem, w końcu praca w dobrej firmie w Szwajcarii to ziemia obiecana. Przekonywała mnie wtedy, że niczego nie żałuje, że na Szwajcarii świat sie nie konczy a karierę można kontynuować wszędzie, a jak się jest w czymś dobrym, to pieniądze same przychodzą…
Nie sposób się z nią teraz nie zgodzić, po latach doszedłem do tego samego wniosku. Myślę, że gdyby nie M. już dawno bym sie gdzieś przeniósł, ale do końca próbowałem ułożyć sobie życie zawodowe właśnie tutaj.
Złapałem się na myśli, że wcale nie czuję się jakbym dokądś wracał, bardziej, że przenoszę się do innego kraju i tej wersji się trzymam. Skoro rozważałem możliwość pracy w Niemczech, Holandii, Anglii i Hiszpanii dlaczego nie może być to Polska, skoro zawodowo jestem zadowolony a i pieniadze są nie małe.
Zacząłem rozglądać się powoli za nowym mieszkaniem i szczerze bardzo fajne jest to uczucie, kiedy na wiele cię stać a cena praktycnie nie gra roli. O takim starcie w nowym miejscu wielu może tylko pomarzyć więc chyba jestem szczęściarzem.
Póki co robię rozeznanie jak najbezpieczniej opuścić Szwajcarię, żeby nie palić za sobą mostów. Z perspektywy czasu bardzo pomaga mi ślub z M, to jedna z tych decyzji która gwarantuje mi swobodny powrót do Helwetii, gdyby jakimś trafem okazało się, że moja decyzja przeprowadzki do Polski okazała się być nietrafiona.
Niektórzy Szwajcarzy mi zazdroszczą, biorąc pod uwagę co dzieje się na tutejszym rynku pracy, wielu drży o swoje posady, czasy są bardzo niepewne, niektórzy nie mieliby nic przeciwko zaryzykowac i poszukać szczęścia gdzie indziej, ale odstrasza ich bariera językowa.
W piątek zrobiłem zakupy w Coopie – ostatnie. Trochę z sentymentem przechadzałem się wśród sklepowych półek i poraz ostatni wrzucałem do koszyka swoje ulubione produkty. Przy kasie przyszlo otrzeźwienie, w polskim markecie nie wydałabym na podstawowe artykuły spożywcze 1500 zlotych.