Nie powiedziałbym, żebym ostatnimi czasy zbytnio się przemęczał. Przychodzę do biura na 9 a wychodze o 15, czasami w ogóle się nie pojawiam, bo teoretycznie pracuję z domu co w moim przypadku oznacza wylegiwanie się na sofie, sączenie drinków i nadrabianie zaległości filmowych.
Odkąd zrobiło się gorąco, nie daję rady wysiedzieć w swoim mieszkaniu i wolę ruszyć swoje cztery litery i przyjść do klimatyzowanego biura choćby tylko na kawę i pogaduchy. Komunikacja miejska też działa mi na nerwy, od kilku dni do pracy jeżdzę Uberem i bardzo sobie chwalę to rozwiązanie.
Wczoraj kobieta która przyjmowała mnie do firmy złożyła wypowiedzenie, po 12 latach wytężonej pracy zdecydowała się odejść i kontynuować karierę gdzieś na zewnątrz. Zrobiło się trochę dziwnie, bo to ona była osobą spinającą zespół, trochę obawiamy się efektu domina, bo bezkrólewie nigdy nie jest dobre, poza tym nieodwracalnie znika ogrom wiedzy, ale jak to bywa w korpo firma z tego powodwu nie padnie.
Udało mi się wreszcie umówić na spotkanie z notariuszem i jutro rano lecę do Berna. M. będzie pracował, znajomi powyjeżdżali więc będzie to raczej spokojny weekend nie licząc spotkania z B.
Zrezygnowaliśmy z urlopu we Wloszech tego roku, zamiast tego lecimy z M. do Londynu a stamtąd do Dublina i Belfastu. Zdecydowałem się wydać wszystkie swoje mile BA, bo do niczego nie są mi już potrzebne. Będziemy też spać w Radissonach za punkty i dzięki temu mam nadzieję nie wydać fortuny na ten wyjazd.
Zorganizowałem imprezę urodzinową dla rodziny. Było miło i sympatycznie, wieczór skończyłem w barze obładowany prezentami. Pech chciał, że piękna karafka na whisky, którą dostałem od mamy rozbiła mi się w kuchni nim w ogóle zdążyłem ją spożytkować. Oby na szczęście…