Gdyby pogoda nie pokrzyżowała nam planów, pewnie zwleklibyśmy nasze cztery litery z łóżka o normalnej porze a po śniadaniu pojechalibyśmy do Lucerny albo Lozanny. Niestety od rana za oknem siąpił deszcz, było pochmurno i brzydko więc siłą rzeczy wstanie z łóżka trochę nam zajęło. Pierwszy byłem, zapatrzyłem kawy, zrobiłem jogurt z owocami, ale zaraz potem wskoczyłem na nowo do cieplej jeszcze pościeli.
M przejmował się trochę tym, że nigdzie nie wychodzimy, kilka razy mnie o to pytał i za każdym razem musiałem go zapewniać, że nie mam nic przeciwko jeśli razem ponudzimy się trochę w domu.
Bezczynność zaczęła dawać mi we znaki najbardziej po południu, ale pocieszałem się, że za parę godzin będę zbierał się na lotnisko. Perspektywa 12 godzinnego lotu do Singapuru wcale mnie nie przerażała. 2 tygodnie temu za punkty udało się mi się zrobić upgrade do biznes klasy, więc podróż miała mi upłynąć w bardzo komfortowych warunkach.
Żegnając się z M miałem łzy w oczach i głos mi się łamał, nienawidzę tych naszych rozstań i mam wrażenie, że nigdy do nich nie przywyknę. Struty i zupełnie bez humoru jechałem na lotnisko, próbowalem zająć myśli czymś innym byle tylko nie pozwolić sobie na chwile słabości. Bałem się że jeśli zacząłbym teraz płakać, to nie potrafiłbym przestać.
Nim wsiadłem na pokład samolotu prawie 2 godziny spędziłem w loungu na terminalu E grając w głupie gierki, by punktualnie o 22.20 wsiąść do samolotu. Dostałem miejsce 10K, samodzielne, cieszyłem się, że nie będę musiał nikogo w nocy przepraszać idąc do toalety ani też nikt nie będzie próbował mnie obudzić. Jedynym dyskomfortem wydawała się być podróżująca obok rodzina z niemowlakiem, które w tym momencie akurat spało, ale jakby się obudziło to byłbym w samym centrum wydarzeń.
Ze smutkiem i melancholią żegnałem się z Zurychem, minionym dniem i po trosze stylem życia, bo zdawałem sobie sprawę, że następny tak daleki lot przyjdzie mi odbyć w pasażerskim cargo.
Mieliśmy już zapięte pasy, stewardesy zbierały kieliszki po szampanie, ja siedziałem wbity w fotel w czerwonych skarpetkach, które dostałem od Swissa i czytałem książkę.
Niespodziewanie podszedł do mnie szef pokładu i zapytał czy poprawnie wymawia moje nazwisko. Zdążyłem się przyzwyczaić, że moje nazwisko sprawia trudności obcokrajowcom dlatego uśmiechnąłem się i pokiwałem twierdząco głową. Liczyłem, że zaraz powita mnie na pokładzie samolotu i będzie mi życzył miłej podróży…
„Dobry wieczór, mam przyjemność zaprosić Pana do pierwszej klasy – usłyszałem za to zamiast…
Tak się składa, że wszystko, co piękne, miłe i przyjemne wcześniej, czy później się kończy, więc rozstania, rozczarowania są wpisane na stałe w człowieczy żywot.
Pozdrawiam
Ano prawda:) najlepszego w nowym roku
Ładne