W ramach weekendowego nicnierobienia i błogiego relaksu wybrałem się na spacer do Lukki i Florencji. Pizę zostawiam sobie na pozostałe dni, w końcu tutaj będę przebywał najczęściej, więc i okazji do poznawania miasta będzie co niemiara. Lucca podobała się M i od zawsze, a od kiedy zdecydowałem się na tę podróż ciągle przypominał mi, żebym znalazł czas by odwiedzić to miasto.
Pojechałem rano pociągiem, niecałe pół godziny od Pizy. Nie zjadłem nawet śniadania, ani nie napiłem się kawy obiecując sobie, że odbiję to sobie wszystko w jakiejś miłej osterii albo innej fattorii. Moim ulubionym sposobem podróżowania i zwiedzania nowych miejsc jest oderwanie nosa od mapy czy przewodnika i zwykłe rozkoszowanie się wąskimi uliczkami, zapachem starych kamieniczek, grą kolorów architektury, możliwością obserwowania życia lokalnych ludzi. Najwspanialszym i najbardziej rozpoznawalnym elementem Lukki jest mur wokół miasta z okresu renesansu. Szeroka, zadrzewiona aleja spacerowa mierząca ponad 4 km i oferująca wspaniały widok na miasto. Chodziłem bez celu, oglądając sklepowe i barowe witryny, poszukując idealnego miejsca na w pełni zasłużony obiad.
Znalazłem urokliwe miejsce i zamówiłem pyszny talerz gęstej ribolliti – toskańskiej zupy z kapustą, chlebem i fasolą w sam raz na chłodny dzień. Na drugie pappardelle al cinghiale a do tego wyżłopałem pół butelki czerwonego toskańskiego wina i byłem w niebie.
Zakupowo mógłbym się z łatwością odnaleźć we Florencji, tyle tylko, że całkiem niedawno przyszło mi pakować wszystkie swoje rzeczy do kartonów i jestem całkiem świadomy ile ubrań i par butów mam w swoich szafach a z ilu tak naprawdę korzystam na co dzień. Korciło mnie trochę zaglądanie do włoskich butików, ale najważniejsze że w konsekwencji niczego nie kupiłem. Florencja jest bardzo włoska i pełna turystów, mam wrażenie że po Rzymie i Wenecji, to najbardziej odwiedzane miasto we Włoszech. Na ulicach, w sklepach, hotelach i restauracjach łatwiej porozumieć się po angielsku niż po włosku, nad czym trochę ubolewam.
Na kurs nie wybrałem ani Rzymu, ani Florencji, ani Wenecji, choć wszystkie miasta są malownicze, posiadają piękne zabytki, to uczyć się w nich bym nie chciał, za dużo turystów i za mało możliwości mówienia po włosku.
Zabójczo drogi i na dodatek mało wyrafinowany lunch zjadłem w barze przy Palazzo Vecchio, odwiedziłem muzeum Gucci, poszedłem przejść się w kierunku Ponte Vecchio gdy zrobiło się naprawdę zimno. Gdyby nie fakt, że swojej gospodyni obiecałem przyjechać po 16. zdecydowałbym się na wcześniejszy powrót do Pizy. Chodziłem więc tak sobie bez celu, próbując zabić czas do odjazdu pociągu. Tłumy wydawały się nie mieć tutaj końca, naprawdę cieszyłem się, że nie będę musiał studiować w tym mieście. Z pogodą jest tutaj coś nie tak, niby świeci słońce, niebo jest bezchmurne a na zewnątrz jakby 2 stopnie – ciągle chodzę w swetrach, kamizelce i kurtce i dalej mną trzęsie.
Piza to miasto, którego nie da się pominąć, gdy jest się we Włoszech. I bez makaronu to nie obiad…
Pozdrawiam