Już w zeszłym roku wybłagałem na M. żeby zgodził się polecieć ze mną na urlop do Azji. Może tak, zgodzić się to zawsze zgadza, ale przepchnąć w pracy swój zaplanowany urlop to już inna para kaloszy. Za dużo tam zależności, zawisłości, związków przyczynowo skutkowych, niesamodzielnych pracowników i notorycznego braku zastępstwa, dlatego gdy M obiecał mi że się postara, to długo nie czekałem tylko od razu kupiłem nam bilety. Znowu miało być jak za dawnych czasów czyli daleko, egzotycznie, kolorowo i bardzo wygodnie. Samolot do Piekinu odlatywał dopiero wieczorem przez co mieliśmy cały dzień na pakowanie i przygotowanie się do podróży. Poszliśmy nawet na bardzo długi spacer, bo pakowanie zupełnie nie było nam w głowie.
Trochę zastanawiam się jak będzie wyglądał nasz lot Air China, bilet w obie strony był śmiesznie tani dlatego obawiałem się trochę, że komfort będzie jakiś wybrakowany, że może przyczepią się do limitu bagażu albo samolot będzie zdezelowany i wypełniony charkającymi dookoła Chińczykami. Obyło się bez zaskoczeń: obaj dostaliśmy zaproszenie do loungu, nic nie było nigdzie wybrakowane, siedzenie rozkładały się na płasko, jedzenie było do wyboru, w samolocie znośny pokładowy program rozrywkowy a obsługa mówiła całkiem zrozumiale po angielsku i było czysto, ładnie i bezpiecznie. 11godzinny lot do Pekinu nie dłużył się tak jak czekanie na połączenie z Pekinu do Hongkongu. Najpierw musieliśmy na nowo przejść przez całą kontrolę bezpieczeństwa: wybebeszyli mi teczkę, wywalili całą jej niedbale spakowaną zawartość, zabrali zapalniczkę i zmusili do przejrzenia swoich „skarbów” w męskiej torebce. Przez następne trzy godziny siedzieliśmy w loungu Air China popijając wodę, bo sprytni Chińczycy zorganizowali lounge tak, że dojście do bufetu i baru wymagało pokonia chyba z kilometra pieszo…
Podróż udana, choć cały dzień w samolocie. Na szczęście w dobrym towarzystwie.
Pozdrawiam