Radość, szczęście i dziecięcy zachwyt malują się głównie na twarzy M. Ile razy spacerujemy po ulicach Tsim Sha Tsui, otoczony wysokościowcami, niezliczoną przytłoczony niezliczoną ilością neonów reklam, kolorowych wystaw sklepów i odurzony zapachami wydobywającym się z lokalnych restauracji chodzi jak w transie zapominając o robieniu zdjęć. Tutejsze drapacze chmur są jakieś inne: w dzień mienią się w słońcu, a w nocy otulone są kolorowymi neonami i grą świateł potęgujących ich urok.
Wyszliśmy na krótki spacer w kierunku Avenue of Stars, bo pomimo późnej pory wciąż było ciepło i tylko czasem czuć było chłodnawy powiew wiatru. Chcieliśmy zmęczyć się nim pójściem spać i o ile M. całkiem dobrze się to udało, to niestety ja nie mogłem tego powiedzieć o sobie. W nocy wierciłem się przekładając z boku na bok próbując choć na chwilę zmrużyć oczy. Z jednej strony był to jet-lag, z drugiej naoglądałem się przed zaśnięciem widoków biegających po elewacji naszego budynku szczurów wielkości kotów i ciągle wydawało mi się że jakiś osobnik delikatnie skrobie i stuka w nasze mikrookienko próbując wedrzeć się do środka naszego mikropokoju.
W końcu udało mi się zasnąć, ale było to dopiero wcześnie nad ranem kiedy to praktycznie musieliśmy wstawać. Zawsze niezawodny M. zabrał z domu naszą elektryczną mokkę stąd o 7 obudził mnie zapach świeżo zaparzonej kawy. Poranny rytuał mycia i ubierania się zajął nam raptem kilka minut, bo łazienka była tak mała by ktokolwiek chciałby w niej dłużej przesiadywać.
Przed 9 pojawiliśmy się w holu niedaleko położonego hotelu Holiday Inn skąd nasz przewodnik zabrał nas na wycieczkę na wyspę Lantau.
W grupie nie brakowało lekko ułomnych Amerykanów, którzy albo zadawali osobliwe pytania albo zastanawiająco się zachowywali wzbudzając naszą litość. W uskuteczniania pogawędek o niczym są doskonali, a teksty w stylu „jasne że byliśmy we Włoszech, tam jest taki jeden ładny kościół” po prostu nas rozczulały.
Wielu odwiedzających Hongkong doświadcza wyspy Lantau w drodze z międzynarodowego lotniska w Hongkongu, zbudowanego na zrekultywowanej ziemi tuż przy północnym wybrzeżu wyspy, przed wskoczeniem do taksówki lub lini metra drodze do Hongkongu i Kowloon. Lantau jest często nazywane „płucami miasta” dzięki miejscowemu lasowi pokrywającemu jego górzysty teren. Ponad połowa Lantau jest uznawana za chroniony park wiejski, a w niektórych obszarach dostępnych tylko pieszo, stanowi schronienie dla dzikich zwierząt i roślin. W przeciwieństwie do klaustrofobicznych obszarów mieszkalnych na wyspie Hong Kong i Kowloon, stosunkowo niewiele osób mieszka w małych miasteczkach i wioskach rozsianych po całej wyspie.
Na przeciwległym wybrzeżu wyspy, leży wioska rybacka Tai O słynąca z domów na palach, zbudowanych nad gęstą siecią dróg wodnych. Domy rybaków stoją obecnie w większości puste, a obszar zachowuje spokojne, zaniedbane wrażenia. W centrum wioski mieszkańcy zarabiają na życie sprzedając tradycyjną soloną rybę i pastę z krewetek lub zabierając turystów na morze lub wzdłuż rzeki w swoich łodziach. Tai O był także kiedyś w centrum produkcji soli w tym regionie, ale branża uległa zmniejszeniu.
Przez cały dzień praktycznie niczego treściwego nie jedliśmy, nie licząc może jakiś lodów więc po powrocie wieczorem byliśmy głodni jak wilki. Długo nie musieliśmy szukać, W portowym terminalu weszliśmy do pierwszej lepszej restauracji i zamówiliśmy całą górę wietnamskiego papu.
Dla mnie nie do przyjęcia jest wyjść i zjeść. Zaraz bym miała kłopoty żołądkowe.
Pozdrawiam
Zaczalem pisac na kolanie i niwdokonczylem😂