… mnie dopadł przedwczoraj. Wróciłem z pracy, trochę zmęczony, trochę sfrustrowany, ale najbardziej chyba stęskniony za bliskością M, jego brakiem za wyciągnięcie ręki, wspólnego zasypiania a potem budzenia się o poranku, rytuału kieliszka armagnacu przed pójściem spać i przynoszenia porannej kawy do łóżka. Tym sposobem myśli niebezpiecznie zaczęły kręcić się wokół wyborów, które kiedyś podjąłem, zacząłem żałować i tęsknić za dawnym życiem, wróciły wspomnienia i nawet nie wiem kiedy po twarzy zaczęły spływać mi grube łzy. Szybko sprawdziłem ceny biletów na weekend i cena 400 franków praktycznie ostudziła moje zapały. Tyle że potem pomyślałem sobie, że przecież nie po to harowałem zagranicą ponad dekadę, nie po to trzymam pieniądze na koncie oszczędnościowym, by w takiej właśnie chwili nie móc po prostu kupić biletu, spakować walizki i najzwyklej w świecie polecieć do domu.
Radość i entuzjam udzieliły mi się od razu gdy tylko zobaczyłem potwierdzenie rezerwacji i trwają do teraz. Nie udało mi się zachować niespodzianki przed M. bo gdy tylko usłyszałem jego głos w słuchawce od razu w pierwszym zdaniu wypaliłem, że oto przylatuję. M. ucieszył się jak dziecko, choć widzieliśmy się raptem 3 tygodnie temu na Filipinach, to widać obaj zdążyliśmy się za sobą stęsknić.
W pracy jest ok, przytłacza mnie ilość informacji i wiedzy które muszę zdobyć i zgłębić. Przeraża mnie myśl, że nie dam sobie rady i niby nie muszę niczego nikomu udowadniać, ale… w wewnętrznej walce z samym sobą i tak zwyciężają ciekawość, determinacja i dziwnie pojmowane pojęcie szczęścia.
W pracy z niecierpliwością oczekiwałem na pozwolenie do pracy w Szwajcarii, choć wszystkie dokumenty złożyłem w zeszły piątek zdawałem sobie sprawę że tego procesu nie jestem w stanie przyspieszyć. Ku mojemu zdziwieniu dostałem je już po 4 dniach i mogłem zacząć planowanie następnego wyjazdu.
W piątek zostałem w biurze do końca, rano do małej torby spakowałem kilka najpotrzebniejszych przedmiotów by po pracy od razu pojechać na lotnisko. Na widok samolotu linii Swiss poczułem dziwne ukłucie w sercu, w samolocie zamówiłem sobie nieśmiertelny zestaw kanapki z serem, naturalnej wody i buteleczki białego wina. Boże jak ja tęsknie….