Koleżanka zorganizowała nam cały pobyt, za co bylem jej niezmiernie wdzięczny, bo przy tego typu wyjazdach zwykle spada to na moje barki. Lubie organizować wycieczki, przeszukiwać oferty biur, czytać o miejscach wartych zobaczenia i ogólnie nie mam z tym problemu, ale raz na jakiś czas bardzo chętnie pozwolę oddać pałeczkę komuś zaufanemu i jechać na gotowe. Zaskoczyła mnie, gdy po przyjeździe do dawnej Ozyli czekała na nas taksówka, która przez pół dnia woziła nas po całej wyspie zatrzymując się w najciekawszych miejscach. Szczerze, to gdyby nie M, nie wiedziałbym nawet że taka wyspa istnieje i jest największą wyspą Estonii.
Zaczęliśmy od krateru Kaali, powstałym po uderzeniu meteoru, położonym w gęstym lesie, potem były wiatraki widok których przywoływał obrazki znane głównie z Holandii, potem lunch i słodkie nic nie robienie na klifie Panga a na koniec liczne muzea, drewniane kościoły i latarnie morskie z pięknymi widokami morskiego wybrzeża. Pogoda była doskonalą, nie było upału a cały dzień minął naprawdę sielsko. Lubię te nasze wyjazdy z M., bo zawsze jest bez spiny czy pośpiechu, nagadamy się przy tym bez miary opowiadając sobie wszystkie zaległe historie z życia zawodowego i prywatnego. Poza tym oboje lubimy dobrze zjeść i skosztować lokalnych wyskokowych trunków dlatego kompanem podróży M. jest w punkt.
Z Tallina wybraliśmy się też do Parku Narodowego Lahemaa oferującego lasy, puste plaże i dużo niewymagających szlaków. W sam raz by choć na kilka godzin uciec ze stołecznej starówki. W lesie często spotykaliśmy się kładki i schody, więc nastawiając się na pionierską ekspedycję z użyciem liny i czekana, poczułem się nieco rozczarowany. Z drugiej strony wędrowaliśmy praktycznie sami, bo nawet w szczycie sezonu nie było tam wielkiego tłoku. Poza krajobrazami władze Parku zorganizowały też otoczkę historyczno – kulturową: w drewnianych chatach można było znaleźć ekspozycje o dawnych mieszkańcach tych okolic. Wystrój wnętrz, tabliczki informacyjne, sprzęt gospodarski i tym podobne artefakty. Szmaciane postacie w mundurze leśnika to już inwentarz w stylu lekkiego horroru, ale takie atrakcje też były tam dostępne. Generalnie nic na miarę listy dziedzictwa Unesco, ale do obejrzenia przy okazji wizyty na szlaku na pewno. Obrazu dopełniały rozsiane gdzieniegdzie drewniane zabudowania w zdecydowanie skandynawskim stylu. Tu zdecydowanie czuć było skandynawski charakter Estonii.
Bardzo się ciesze, że jakimś cudem udało mi się odnaleźć Twojego bloga. I w tym miejscu się powtórzę – Bardzo lubię spędzać tak z Tobą czas.
Lubię świat widziany Twoimi oczami, być może przez Twoją wrażliwość. Pisz, pisz- chętnie będę wpadac. Chyba, że w końcu że że mnie zazdrość. Na razie jeszcze sobie z tym uczuciem radzę 🙂
Poza tym Wrocław tez jest piękny…
*Zeżre mnie zazdrość
Miód na moje uszy i serce, będę sobie czytał Twój komentarz ile razy poczuje się emocjonalnie zubożały i będę potrzebował zastrzyku pochwał:)
Na pisanie muszę mieć wenę albo ostatnio jestem całkiem płodny.
Wrocław jest super, nawet nie wiesz jak się ciagle zmienia. Wciąż jednak nie traci swojego uroku
Spokojnie, jeszcze się pewnie powtórzę ;))))
Czego nie dopowiedziałeś, zobaczyliśmy na zdjęciach, bo taka jest Estonia i Skandynawia.
Serdeczności
Za rok planuje tam wrócić albo jeszcze w tym roku na świąteczne jarmarki!
Klimatowy Twój blog, nawet bardzo, dodaję Cię więc do obserwowanych…