M. przyleciał do mnie na długi weekend. Tym razem spędzimy ze sobą o wiele więcej dni niż planowaliśmy, bo jutro razem polecimy do Szwajcarii, będę stamtąd pracował cały tydzień, na święta znowu tam polecę a po nowym roku spotkamy się najpierw na urodzinach mamy w Lecce a potem pod koniec miesiąca w Rzymie na koncercie Renato Zero.
M. połknął bakcyla podróżowania, zupełnie nie przeszkadza mu, że co 3-4 tygodnie musi wsiąść w samolot, żeby do mnie przylecieć. Przyznał mi się, że teraz widzimy się częściej niż gdy mieszkaliśmy razem w Bernie, wtedy praktycznie nigdy nie było mnie w domu a wspólny czas spędzaliśmy tylko podczas urlopu albo weekendowych wyjazdów. Znajomi często pytają nas, jak sobie radzimy z byciem rodziną na odległość, czy tak się w ogóle da i obaj możemy zgodnie przyznać, że radzimy sobie bardzo dobrze. Nie wiem na czym polega sukces tego związku, ale po 12 latach nauczyliśmy się spędzać ze sobą tzw: quality time, mało się kłócimy, szybciej sobie wybaczamy, jesteśmy mniej drobiazgowi i bardziej zrównoważeni.
M. nie narzekał, że jego samolot miał 8 godzin opóźnienia, że spędził więcej czasu na lotniskach czekając na samolot, niż w powietrzu, że nic nie dali mu jeść, że pracownicy Lotu robili sobie z niego wariata odsyłając go od okienka do okienka. Ważne, że gdy wylądował czekałem na niego gotowy zabrać go na najlepszą kolację w mieście, byleby wynagrodzić mu trud uciążliwego lotu.
Pogoda dopisywała przez cały weekend, było chłodno, ale przez cały czas świeciło słońce przez co zimna pora roku zdawała się znośniejsze. Wreszcie była okazja zaprosić rodziców na wspólny obiad do Napa, odkąd kupili dom nad jeziorem praktycznie nie ma ich na miejscu, tym samym okazji do wspólnych spotkań jakby było mniej.W sobotę pojechaliśmy na wielkie zakupy do Epi, obkupiliśmy się co niemiara we wszystkie możliwe polskie smakołyki. Część zabierzemy ze sobą do Berna a resztę postanowiliśmy spożytkować jeszcze we Wrocławiu. Wczoraj siedząc wieczorem w naszej kuchni w majtach, podartych dresach, w porozciąganym podkoszulku, przy butelce wina, zajadając smakołyki, które obaj przyrządziliśmy, poczułem się naprawdę jak byśmy byli znowu razem. M. rozśmieszał mnie do rozpuku krytykując sposób w jaki zorganizowałem kuchnię, w której nic nie może znaleźć, że brakuje mu sprzętów, naczyń i całego gadżeciarstwa kuchennego, którym wypełniony jest nasze mieszkanie w Szwajcarii. I tak powinien się cieszyć z tego co udało mi się dla niego zorganizować: pinceta cukiernicza, obieraczka skorupek jajka, łopatki i durszlak były pierwszy raz używane od momentu zakupu.
czyli czarne myśli były tylko zwykłym lękiem. No i bardzo dobrze.
Zawsze może być lepiej, ale też wiadomo, że bez dni chmurnych nie umielibyśmy cieszyć się słonecznymi dniami.
Spróbowaliście coś razem upichcić? To dopiero jest satysfakcja, a przynajmniej wiecie, co jecie.
Serdeczności zasyłam
Jak ja lubię te Wasze historie 🙂 nie wiem, jak to się stało, ale dziś o mały włos, a pominęłabym ten wpis. Gdzieś się schował.
Związek na odległość trzeba umieć pielęgnować, jak widzę idzie Wam bardzo dobrze. Domyślam się, że to przez zaufanie, którym się obdarzacie i wzajemne zrozumienie. Świetnie, że Wam taka relacja odpowiada, bo też jest rezultatem prowadzonego przez Was trybu życia.
I niech to szczęście trwa 🙂
Za tydzien na weekend jestem w Krakowie, rozumiem ze kawa i spacer w pakiecie?
Mój Kolego! Jak najbardziej byłabym za, gdyby nie to, że do Krakowa mam jakieś trzy dni jazdy konno. W tych warunkach może cztery, bo ręce od trzymania lejców (?) marzną.
Ale mam nadzieję, że kiedyś w końcu się uda spotkać 🙂
Dopiero Ciebie poznaję, a już czuję, że prowadzisz latający tryb życia. Lotniska, to chyba dla Ciebie nie stres. Dla mnie odprawa zawsze z lekkim lękiem, a już międzylądowań nie znoszę
Lotniska i hotele to mój drugi dom. Lubię tę dostępność, kilka godzin w samolocie i jesteś w zupełnie innym miejscu, scenerii
To ja przeciwieństwo, dopiero kilka lat temu poleciałam blisko, bo do Norwegii. Na pewno jest to kuszące, ta zmiana miejsca w tak krótkim czasie. Masz jeszcze na to siłę. Ja to domator, Taki tryb zamęczyłby mnie. Chyba, bo nigdy nie jesteśmy pewni tak do końca